Systematyczne oszczędzanie to mantra TFI. Doradcy finansowi powtarzają tę zasadę w kółko, choć na pierwszy rzut oka może się wydawać niedorzeczna. Po co w ogóle systematycznie oszczędzać, skoro przy inwestycjach w najbardziej ryzykowne – lecz również potencjalnie najbardziej zyskowne – fundusze akcji można zarobić znacznie więcej wpłacając wszystkie oszczędności w odpowiednim momencie?
Ograniczenie strat
Przede wszystkim dlatego, że ten moment okazuje się odpowiedni dopiero z perspektywy czasu.
– Gdy rozpoczęły się spadki w połowie 2007 r., analitycy giełdowi systematycznie obniżali prognozy dotyczące końca bessy. Pierwsze prognozy wieszczące jej koniec pojawiły się przy spadku indeksów o 20–30 proc. – w połowie 2008 r. Ostatecznie indeksy zniżkowały o prawie 70 proc. – w pierwszym kwartale 2009 roku. To pokazuje, że trafienie w najlepszy moment zmiany trendu, czyli dokonanie jednorazowej inwestycji w fundusz akcji na samym dnie bessy, graniczy z cudem – zwraca uwagę Małgorzata Góra-Dubiela, prezes Union Investment TFI.
Skoro nawet analitycy nie potrafią „trafić dołka" – przeciętni inwestorzy tym bardziej. Wpłacając systematycznie drobne kwoty „uśredniamy" cenę zakupu jednostek uczestnictwa funduszu. Działa to na naszą korzyść podczas spadków na giełdzie – strata nie jest liczona od całej kwoty wpłaconej jednorazowo, tylko od jej mniejszych części wpłacanych systematycznie.
– Rozważmy sytuację hipotetycznego inwestora pechowca, który 29 czerwca 2007, czyli kilka dni przed szczytem hossy, po którym nic już nie było takie jak dawniej, zainwestował jednorazowo 64 tys. zł w nasz fundusz Legg Mason Akcji. Na koniec września byłby on dzisiaj ponad 32 proc. pod kreską. Z początkowych 64 tys. zł miałby teraz 43,33 tys. zł. Przy inwestowaniu systematycznym takiej samej kwoty 64 tys. w tym samym okresie 1 tys. zł miesięcznie, klient uchroniłby swój kapitał – na koniec września miałby 66,8 tys. zł, czyli o 4,5 proc. więcej niż pięć lat temu – wylicza Tomasz Jędrzejczak, prezes Legg Mason TFI.