Strefa euro przestaje być dla inwestorów strefą wiecznego niepokoju. Przez ostatnie miesiące kryzys zadłużeniowy mocno zelżał, choć wciąż jest daleki od rozwiązania. Inwestorzy zdają się zwracać mniejszą uwagę na problemy strukturalne eurolandu niż jeszcze pół roku temu. Przestała ich niepokoić Grecja – uznali, że jeszcze przez jakiś czas pozostanie w strefie euro – nie wyprzedają panicznie hiszpańskiego i włoskiego długu, mało ich obchodzi kwestia pomocy finansowej dla Cypru, a Portugalia niemal zupełnie zniknęła z ich radarów. Rok temu rentowność greckich dziesięciolatek wynosiła 34 proc., a portugalskich 14 proc. W tym tygodniu sięgała ona odpowiednio: 10,8 proc. i 6,4 proc. O ile w lipcu 2012 r. rentowność hiszpańskich dziesięciolatek wynosiła 7,6 proc., a włoskich 6,6 proc., to w tym tygodniu odpowiednio 5,3 proc. oraz 4,5 proc. Hiszpania jak dotąd zdołała skutecznie uniknąć konieczności proszenia o pakiet pomocy finansowej. Mimo że afera w banku Monte Paschi oraz skandal z tajnymi kontami hiszpańskiej Partii Ludowej doprowadziły w ostatnich dniach do ostrej zwyżki rentowności obligacji Hiszpanii i Włoch, to sytuacja jest daleka od dramatyzmu z jesieni 2011 r. – Ryzyko wyjścia Grecji ze strefy euro już właściwie nie istnieje – twierdzi Olli Rehn, unijny komisarz ds. gospodarczych i walutowych. – Możemy zacząć 2013 rok w nieco pewniejszych nastrojach, gdyż osiągnęliśmy wielki postęp w 2012 r. Najciemniejsze chmury odpłynęły znad strefy euro – przyznaje Mario Draghi, prezes Europejskiego Banku Centralnego. Uspokojenie sytuacji w eurolandzie to głównie jego zasługa. Ogłaszając na jesieni program OMT (interwencyjnego skupu obligacji państw strefy euro), zdołał zdjąć dużą część presji z Hiszpanii i Włoch. Pokazał, że EBC jest w stanie wejść do akcji, jeśli kryzys się zaostrzy. To zapewniło inwestorom wiele miesięcy spokoju na rynkach i było być może najbardziej udaną werbalną interwencją w historii bankowości centralnej. Czy to oznacza, że problemy strefy euro zniknęły? Bynajmniej.
Przesyt Europą i opanowanie paniki
Draghi nie wyeliminował strukturalnych problemów strefy euro. Grecja nadal będzie się męczyła przez wiele lat z recesją, cięciami fiskalnymi oraz niestabilnością polityczną. Hiszpania nadal musi oczyszczać sektor bankowy, znaleźć rozwiązanie problemu rosnącego bezrobocia (60 proc. wśród młodzieży) i długów samorządów, a do tego ma na karku baskijskich oraz katalońskich separatystów. Włochy zmagają się z recesją, a nowy rząd po wyborach może być dużo mniej skłonny do reform niż obecny. Kłopoty ze wzrostem gospodarczym mają niemal wszystkie kraje strefy euro. W bogatych państwach Północy, takich jak Niemcy czy Finlandia, niechęć do biedniejszego Południa rozsadza europejską jedność. Reformy instytucjonalne są rozgrzebane, a w tym roku możemy liczyć co najwyższej na dopracowanie szczegółów unii bankowej. Inwestorzy mają świadomość tego wszystkiego, ale coraz mniej ich to niepokoi.
– Inwestorzy są zmęczeni kryzysem w strefie euro. Nikt nie chce wracać do ciemnych dni z listopada 2011 r. Można uznać, że mamy do czynienia z „efektem strusia": chowaniem głowy w piasek, unikaniem ryzyka przez udawanie, że go nie ma. Taki efekt widzimy w Unii Europejskiej. Rynek oraz EBC pozwalają europejskim politykom na odwlekanie koniecznych reform – mówił w niedawnym wywiadzie dla „Parkietu" Nicholas Spiro, szef firmy konsultingowej Spiro Sovereign Strategy.
To jednak nie tylko kwestia tego, że inwestorzy mają dość kryzysu zadłużeniowego w strefie euro. Rynek autentycznie uznał, że sytuacja w Europie jest już opanowana. Świadczą o tym dane dotyczące przepływów kapitału. Do państw z peryferii strefy euro (Grecji, Hiszpanii, Portugalii, Irlandii oraz Włoch – krajów PIIGS) w czwartym kwartale 2012 r. napłynęło 93 mld euro prywatnego kapitału – wynika z wyliczeń banku ING. To około 9 proc. łącznego PKB tych państw. Tymczasem w ciągu pierwszych ośmiu miesięcy 2012 r. odpłynęło z nich aż 406 mld euro. W 2011 r. odpływ sięgnął 300 mld euro. Końcówka 2012 r. wyglądała więc na prawdziwy przełom dla eurolandu: powstrzymanie panicznego wycofywania kapitału z krajów peryferyjnych.
Jest jeszcze jeden powód, by inwestorzy poczuli się pewniej: jesienne wybory parlamentarne w Niemczech. Sondaże dają w nich na razie zwycięstwo CDU/CSU, czyli partii kanclerz Angeli Merkel. Poprzedni rok mógł oznaczać wyrzucenie Grecji z eurolandu, ale Merkel ostatecznie zdecydowała, by dać Grekom szansę i nie pogłębiać niepewności na rynkach. Wówczas obawiała się, że „Grexit" uderzy w Hiszpanię i Włochy, co stałoby się detonatorem całkowitego rozpadu strefy euro. W tym roku wyjście Grecji z unii walutowej wydaje się już całkiem nieprawdopodobne, gdyż Merkel nie chce, by zawirowania w strefie euro uderzyły w jej szanse wyborcze. Z tego samego powodu nie należy raczej oczekiwać, że w 2013 r. dojdzie do istotnych zmian instytucjonalnych, takich jak stworzenie wspólnego budżetu lub obligacji dla wszystkich państw eurolandu. W imię przedwyborczego spokoju Niemcy staną na drodze wszelkim poważnym zmianom – czy to pozytywnym, czy to negatywnym. Co najwyżej dojdzie do doszlifowania szczegółów unii bankowej. – Merkel będzie teraz działała w sprawach strefy euro dużo wolniej niż dotychczas. W odróżnieniu od EBC, politycy wstrzymają szukanie odpowiedzi na kryzys w strefie euro przynajmniej do wrześniowych wyborów parlamentarnych w Niemczech – uważa Alastair Newton, analityk z banku Nomura.