Osłabienie waluty nie gwarantuje eksportowego sukcesu

Rozmowa | Simon Wells, główny ekonomista banku HSBC ds. Wielkiej Brytanii

Aktualizacja: 08.02.2017 13:15 Publikacja: 03.08.2013 06:00

Osłabienie waluty nie gwarantuje eksportowego sukcesu

Foto: Archiwum

W połowie lipca Brytyjska Agencja ds. Handlu i Inwestycji (UKTI) oraz Brytyjsko-Polska Izba Handlowa (BPCC) otworzyły w Warszawie Brytyjskie Centrum Biznesu, które ma wspierać wzajemną wymianę handlową. To podobno pierwsza taka placówka na świecie. Dlaczego akurat w Polsce?

Wielka Brytania, która nie miała nadwyżki w handlu zagranicznym od połowy lat 90., musi zrównoważyć gospodarkę. To zadanie nabrało wagi po kryzysie, który zahamował wzrost popytu wewnętrznego. Brytyjski rząd chciałby, aby ważnym motorem gospodarki stał się teraz popyt zewnętrzny. Brytyjskie Centra Biznesu to jedno z narzędzi realizacji tego celu. To, że pierwsza taka placówka powstała w Warszawie, nie jest przypadkiem. Do Polski trafia dziś zaledwie 1,5 proc. brytyjskiego eksportu, a przecież to duży rynek, którego znaczenie w Europie będzie rosło.

Wielka Brytania to jedno z nielicznych państw, z którymi Polska ma nadwyżkę handlową.

To prawda. Importujemy z Polski towary warte około 8 mld funtów, a eksportujemy do was towary warte około 6 mld funtów.

Wciąż nie rozumiem, dlaczego Wielka Brytania miałaby się nastawiać na eksport akurat do Polski. Inne rynki wschodzące, choćby te azjatyckie i latynoamerykańskie, wydają się atrakcyjniejszymi rynkami zbytu.

W UE, do której trafia ponad połowa brytyjskiego eksportu, Polska wciąż wyróżnia się pozytywną dynamiką rozwoju, nawet jeśli w tym roku nieco ona przyhamowała. Ale prawdą jest też, że Wielka Brytania niedostatecznie dużo eksportuje też do największych gospodarek wschodzących.

Brytyjski rząd ogłosił niedawno, że będzie się starał podwoić wartość eksportu do 2020 r. To realistyczny plan?

Jest to plan ambitny. Brytyjski eksport musiałby w najbliższych siedmiu latach rosnąć w przybliżeniu dwukrotnie szybciej niż w minionych siedmiu latach. Niemniej jednak średnioterminowe cele są potrzebne, bo osiągnięcie takich rezultatów trwa. Baza przemysłowa Wielkiej Brytanii kurczy się od około 30 lat. Nie da się po prostu włączyć świateł w zamkniętych fabrykach i zacząć produkować tam produkty na eksport. A jednocześnie eksport usług finansowych, w którym Wielka Brytania się specjalizowała, stał się po kryzysie znacznie trudniejszy.

Gdy w 2010 r. plan podwojenia eksportu w ciągu pięciu lat ogłosił prezydent USA Barack Obama, szybko posypały się zarzuty, że da się to osiągnąć tylko na drodze wojny walutowej lub praktyk protekcjonistycznych. Jak Wielka Brytania zamierza bronić się przed taką krytyką?

Rzeczywiście, niemal każdy kraj Zachodu, nie tylko Wielka Brytania, liczy na to, że wyjdzie z gospodarczej zapaści dzięki eksportowi do bardziej dynamicznych gospodarek. Nie jest pewne, czy te gospodarki będą aż tak chłonne, żeby każdemu się to udało. Istnieje więc obawa, że kraje zabiegające o ożywienie eksportu będą się uciekały do dewaluacji walut, aby zapewnić sobie przewagę konkurencyjną. Ale okazuje się, że niższe kursy walut nie zawsze pomagają. Funt w latach 2008–2009 osłabił się wobec innych walut o około 25 proc., a skutki jego deprecjacji są odczuwalne do dziś. Ale nie doprowadziło to do znacznego wzrostu eksportu. Żeby w tej walce o dynamiczne rynki zbytu odnieść sukces, trzeba poświęcić czas na zrozumienie tych rynków, ich kultury biznesowej. To właśnie rola Brytyjskich Centrów Biznesu.

Skoro jesteśmy przy kursie waluty: czy to, że Wielka Brytania zachowała własną walutę, było w ostatnich latach dużym atutem? Czy Polska, gdyby miała wybór, powinna też pozostać przy złotym?

Nie można powiedzieć, aby nasza gospodarka w ostatnich latach kwitła dzięki własnej walucie. Choć Wielka Brytania nie jest w strefie euro, to jest z nią mocno ekonomicznie powiązana. Recesja w strefie euro szkodzi więc też nam. Inną kwestią jest, że z własną walutą wiąże się też możliwość prowadzenia własnej polityki pieniężnej. Bank Anglii, bardzo agresywnie łagodząc politykę pieniężną, z pewnością brytyjskiej gospodarce pomógł, obniżając koszty kredytu. Pozwoliło to na utrzymanie kosztów zaciągania pożyczek przez rząd na niskim poziomie i osłabienie presji na finanse publiczne Wielkiej Brytanii, które są w słabej formie.

A jak się przedstawia bilans obecności Wielkiej Brytanii w UE? Część brytyjskich polityków chciałaby z Brukselą zerwać.

Partia Konserwatywna już zapowiedziała, że jeśli wygra kolejne wybory, rozpisze referendum w sprawie przynależności Wielkiej Brytanii do UE. Ale z ekonomicznego punktu widzenia sprawa jest skomplikowana. Wychodząc z UE, oszczędzilibyśmy około 8 mld funtów na transferach do Brukseli i nie obowiązywałoby nas wiele niewygodnych unijnych regulacji. Z drugiej strony wiele takich regulacji ma globalny zasięg, więc pełnej swobody byśmy nie odzyskali. Za to potencjalnie mielibyśmy trudniejszy dostęp do unijnych rynków, wróciłyby bariery dla mobilności pracowników, co mogłoby zaszkodzić brytyjskiej gospodarce. Jak więc widać, są plusy i minusy przynależności do UE. Jak na razie ich bilans nie jest jasny, więc dyskusja na ten temat będzie pewnie ciągnęła się latami.

Wspomniał pan o problemach budżetowych Wielkiej Brytanii. Niedawno jednak MFW skrytykował rząd Davida Camerona za to, że zbyt agresywnie walczy z deficytem i zadłużeniem. Zgadza się pan, że program oszczędnościowy rządu dusi brytyjską gospodarkę?

Prawda jest taka, że np. w ubiegłym roku tempo wzrostu nie było niskie z powodu cięcia wydatków publicznych ani z powodu spadającej konsumpcji gospodarstw domowych, co mogłoby świadczyć, że rząd zbyt ostro zacieśnia politykę fiskalną. Najsilniejszym hamulcem brytyjskiej gospodarki w ub.r. był handel zagraniczny. Ale program konsolidacji finansów publicznych jest jeszcze daleki od zakończenia i oczekujemy, że w kolejnych latach będzie ciążył gospodarce. Można więc argumentować, że rząd mógłby go nieco złagodzić. Ale to by oznaczało konieczność głębszych cięć w przyszłości ze względu na dynamikę finansów publicznych w dłuższym okresie.

A czy Bank Anglii może coś jeszcze zrobić, aby pobudzić gospodarkę? Czy rzeczywiście nowy gubernator tej instytucji Mark Carney może się okazać wybawicielem, jak przedstawiają go brytyjskie media?

Szczerze powiedziawszy, nie sądzę, aby Bank Anglii mógł zrobić dużo więcej. Już od niemal czterech lat utrzymuje on stopy procentowe blisko zera, a dodatkowo dodrukował 375 mld funtów. I nie zażegnało to problemu polegającego na tym, że w tak niepewnych czasach gospodarstwa domowe chcą ograniczać zadłużenie, a firmy chomikować gotówkę, zamiast inwestować. Bank Anglii może jedynie zapewniać, że nie pospieszy się z zaostrzaniem polityki pieniężnej i nie zdławi ożywienia gospodarczego. Carney będzie się zapewne koncentrował właśnie na tym, ale raczej nie będzie w stanie sprostać pokładanym w nim nadziejom.

Gdy przegląda się brytyjską prasę, trudno uniknąć wrażenia, że Carney to pierwszy celebryta polityki pieniężnej. Z czego wynika fascynacja nowym gubernatorem Banku Anglii?

Przede wszystkim Carney przyciąga uwagę dlatego, że jest pierwszym szefem Banku Anglii, który nie jest Brytyjczykiem. Poza tym jego poprzednik Mervyn King kierował polityką pieniężną Wielkiej Brytanii aż przez dekadę, więc zmiana gubernatora wydaje się okazją do zmian. Ale trzeba też pamiętać, że na przestrzeni ostatnich dekad ranga polityki pieniężnej rosła. A po kryzysie finansowym ten trend jeszcze przyspieszył. Banki centralne znalazły się w centrum uwagi opinii publicznej i zwiększyły się oczekiwania wobec nich.

Dość wysoka inflacja na Wyspach, która przewyższa cel Banku Anglii już od trzech i pół roku, to efekt polityki Banki Anglii?

W ostatnich latach inflacja była skutkiem głównie osłabienia funta, połączonego ze wzrostem cen surowców i podwyżkami podatków. Nauczyliśmy się, że – wbrew powszechnemu przekonaniu ekonomistów – wysoka stopa bezrobocia i wysoki poziom niewykorzystanych mocy produkcyjnych nie gwarantują, że dynamika cen będzie niska.

Część ekonomistów uważa, że banki centralne powinny przejściowo podbić inflację nieco powyżej swoich celów, co miałoby przyspieszyć proces oddłużania gospodarek i zbić stopę bezrobocia. Czy w Wielkiej Brytanii te mechanizmy zadziałały?

Inflacja z pewnością przyczyniła się do realnego spadku płac w Wielkiej Brytanii, co zahamowało wzrost stopy bezrobocia. Pracownicy oczywiście nie lubią, gdy inflacja zjada ich płace, ale jeśli dzięki temu pracodawcy nie muszą ciąć etatów, to korzystają na tym także pracownicy.

[email protected]

CV

Simon Wells

od 2011 r.  jest głównym ekonomistą ds. Wielkiej Brytanii w banku HSBC. Wcześniej przez 12 lat był ekonomistą i menedżerem w Banku Anglii. Był m.in. odpowiedzialny za  informowanie członków Komitetu Polityki Pieniężnej tej instytucji o rozwoju sytuacji na rynkach finansowych. Pracował też w singapurskim banku centralnym.

Analizy rynkowe
Spółki z potencjałem do portfela na 2025 rok. Na kogo stawiają analitycy?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Analizy rynkowe
Prześwietlamy transakcje insiderów. Co widać między wierszami?
Analizy rynkowe
Co czeka WIG w 2025 roku? Co najmniej stabilizacja, ale raczej wzrosty
Analizy rynkowe
Marże giełdowych prymusów w górę
Materiał Promocyjny
Cyfrowe narzędzia to podstawa działań przedsiębiorstwa, które chce być konkurencyjne
Analizy rynkowe
Tydzień na rynkach: Rajd św. Mikołaja i bitcoina
Analizy rynkowe
S&P 500 po dwóch bardzo udanych latach – co dalej?