Na tytułowy wniosek wskazuje analiza trochę zapomnianego indeksu cenowego, który obejmuje wszystkie spółki z GPW i NewConnect i nadaje im równe wagi. Okazuje się, że od szczytu z marca 2017 r. stracił on już 28 proc., a więc przekroczył granicę bessy. Na wykresie dominuje trend spadkowy i trudno doszukać się tam sygnałów zakończenia tej tendencji.
– Indeks cenowy dla wszystkich spółek z GPW i NC jest miarą szerokości koniunktury. W uproszczeniu pokazuje, jak łatwo czy trudno jest zarobić na rynku kapitałowym, i aktualna statystyka od początku 2017 r., jak i w ujęciu 10-letnim, obrazuje wymagające otoczenie inwestycyjne. W ujęciu 10-letnim indeks cenowy jest na blisko 40-proc. minusie – zauważa Sobiesław Kozłowski, ekspert Raiffeisen Brokers.
Analitycy zwracają uwagę, że wskaźnik ten daje najbardziej wiarygodne wskazania odnośnie do firm o małej kapitalizacji, bo ich jest w nim najwięcej. Wychodząc z założenia, że większe i bardziej płynne spółki notowane w Warszawie to domena graczy zagranicznych i funduszy, a maluchy to obszar zainteresowania inwestorów indywidualnych, można dojść do wniosku, że to właśnie tych ostatnich indeks cenowy powinien interesować najbardziej. W obecnej sytuacji nie ma więc dla nich dobrych informacji – na GPW dominują niedźwiedzie. Jedyne, na co można liczyć, przynajmniej z punktu widzenia techniki, to chwilowe odreagowanie.
– Obecnie indeks dotarł do strefy wsparcia 61,8-proc. zniesienia hossy zapoczątkowanej w 2013 r. oraz jest wyprzedany, co stwarza przestrzeń do korekty wzrostowej, jednakże tzw. big picture szerokiego rynku nie jest korzystny dla inwestorów – uważa Piotr Neidek, analityk techniczny DM mBanku.