Kilka miesięcy przed upadkiem Lehman Brothers jako wiceminister finansów byłem na spotkaniu w Paryżu, był tam też wiceprezes MFW, Amerykanin. Wypytywaliśmy go o sytuację amerykańskich finansów i o ryzyko kryzysu. On trochę uciekał od odpowiedzi. Gospodarka amerykańska była na specjalnych prawach w MFW. Inne kraje były poddawane krytycznej ocenie. USA nie. Zwracaliśmy wtedy uwagę na ryzyka z tym związane. Mówiliśmy, że to naraża cały świat, również Europę, na poważne ryzyko kryzysu. Chyba nikt jednak nie zdawał sobie sprawę ze skali tego, co nam grozi.
Gdzie dziś szukać zagrożenia kolejnym kryzysem gospodarczym?
Od kilku lat w Stanach Zjednoczonych i w Europie mamy bardzo niskie stopy procentowe. To fenomen w historii monetarnej świata. Nie wywołało to jednak dużego wzrostu kredytów.
Z jednym wyjątkiem. Mocno rosły indeksy giełdowe. Bardzo tani pieniądz był pożyczany na zakupy akcji na giełdach. Indeksy poszybowały do poziomów znacznie wyższych niż dziesięć lat temu. I dziś jest pewne ryzyko, że dojdzie do dużego spadku tych indeksów. Ale jednak to jest coś innego. Spadki indeksów giełdowych nie powodują jakiegoś dużego kryzysu w sferze realnej. Możliwy jest więc jakiś spadek indeksów, ale nie tak duży kryzys jak dziesięć lat temu.
W Europie mamy wzrost wymagań ostrożnościowych nałożonych na banki. Zostały one zobowiązane do mocnego podniesienia kapitału związanego z ryzykiem. Relacja ogólnej masy kredytów do posiadanego kapitału jest więc teraz bardziej sensowna niż dziesięć lat temu. Ryzyko zapaści w systemie bankowym, monetarnym jest znacznie mniejsze. Nie ma dziś tak wielkich problemów jak kilka lat temu.