W czerwcu 2009 r. prominentny amerykański ekonomista Arthur Laffer – ten sam, którego nazwisko nosi krzywa ilustrująca, że podnoszenie podatków tylko do pewnego momentu zwiększa wpływy podatkowe rządu – ostrzegał na łamach „Wall Street Journal", że z powodu bezprecedensowego wzrostu bazy monetarnej, będącego następstwem ilościowego łagodzenia polityki pieniężnej, w perspektywie czterech lub pięciu lat należy spodziewać się gwałtownego wzrostu cen oraz dużo wyższych stóp procentowych.
Ta wypowiedź przejdzie do historii jako jedna z najbardziej chybionych prognoz ekonomistów. Ani pięć lat po tym, gdy w listopadzie 2008 r. Rezerwa Federalna sięgnęła po ilościowe łagodzenie polityki pieniężnej (tzw. QE), ani nawet dziesięć lat później, inflacja w USA nie zbliżyła się do poziomu, który można by uznać za niepokojący. Toteż dziś, gdy w reakcji na gospodarczy kryzys wywołany pandemią Covid-19, Fed znów prowadzi QE – i to na bezprecedensową skalę – przestrogi, że jest to prosta droga do hiperinflacji, formułują co najwyżej zwolennicy powrotu do standardu złota i tym podobni doktrynerzy.
Inaczej jest w Polsce, gdzie QE po raz pierwszy zastosowano w trakcie obecnego kryzysu. Ostrzeżenia, że doprowadzi to do eksplozji inflacji, padają u nas nawet z ust szanowanych ekonomistów, o publicystach nie wspominając. „Jak wpompuje się do nieprzygotowanej na taki kryzys gospodarki dodatkowe 212 mld zł bez pokrycia, to czeka nas gigantyczna inflacja, przy której blednie obecna drożyzna" – pisała niedawno na łamach jednego z tygodników znana dziennikarka, laureatka wielu nagród za publicystykę ekonomiczną. Ze względu na to, że QE jest w naszych warunkach instrumentem nowym, obawy przed jego konsekwencjami są zrozumiałe. Zwykle jednak, co ten cytat dobrze pokazuje, pożywką dla nich są dwa nieporozumienia. Jednym jest utożsamianie ilościowego łagodzenia z drukowaniem pieniądza, drugim zaś założenie, że inflacja jest z ilością tego pieniądza ściśle powiązana.
Nie wszystko pieniądz, co się tak nazywa
O fałszywości tego drugiego założenia łatwo się przekonać. Od początku 2010 r. do końca 2019 r. ilość gotówki w polskiej gospodarce (w obiegu i w kasach banków) wzrosła o 139 proc., a podaż pieniądza w szerszym znaczeniu (tzw. agregat M3, który oprócz gotówki w obiegu obejmuje też m.in. pieniądz bezgotówkowy w postaci depozytów na żądanie i krótkoterminowych lokat w bankach) o 117 proc. W tym czasie podaż towarów i usług w Polsce (realny PKB) zwiększyła się o 43 proc. Gdyby podaż pieniądza miała proste przełożenie na inflację, to ta ostatnia w minionej dekadzie powinna wynieść od 74 do nawet 96 proc. Taka bowiem była różnica między zmianą ilości pieniądza a zmianą ilości dostępnych towarów i usług. W rzeczywistości ich ceny wzrosły jednak o około 17 proc. (zarówno mierząc wskaźnikiem CPI, jak i deflatorem PKB). Wyjaśnieniom, dlaczego pozornie oczywisty związek między podażą pieniądza a poziomem cen w rzeczywistości jest luźny (dziś, bo nie zawsze tak było), poświęcono setki artykułów naukowych i książek. Próba zsyntetyzowania ich w jednym zdaniu musi prowadzić do banału w rodzaju: ceny kształtują się przede wszystkim pod wpływem popytu na towary i usługi oraz ich podaży, a żadna z tych sił nie jest na dłuższą metę wprost zależna od ilości pieniądza.
Dla oceny, jakie może być przełożenie QE na inflację, ważniejsze jest jednak zrozumienie, że program ten nie stanowi dodruku pieniądza. Nawet, jeśli sformułowanie to miałoby być tylko skrótem myślowym, obejmującym też kreację pieniądza elektronicznego. W ramach QE banki centralne skupują od instytucji finansowych, głównie banków, rozmaite instrumenty finansowe. Zwykle, tak jak w Polsce, są to obligacje skarbowe oraz inne papiery dłużne emitowane przez instytucje państwowe. Tytułem zapłaty, na rachunku sprzedającego w banku centralnym dopisywana jest odpowiednia kwota. Jest to tzw. pieniądz rezerwowy, który nie jest pieniądzem w potocznym rozumieniu tego słowa. „Płynne rezerwy nie stanowią części podaży pieniądza. To są środki na rachunkach bieżących banków komercyjnych w banku centralnym, które są wykorzystywane do rozliczeń międzybankowych. Płynne rezerwy nie są wykorzystywane na zakup dóbr i usług konsumpcyjnych" – tłumaczył mi dwa tygodnie temu w wywiadzie prof. Andrzej Sławiński, były członek Rady Polityki Pieniężnej. Piotr Kalisz, główny ekonomista banku Citi Handlowego, w niedawnym raporcie poświęconym QE w Polsce podkreśla zaś, że „rezerwy nie mogą wyjść poza system międzybankowy i nie mogą być +odpożyczone+ klientom banków. Dlatego prowadzenie programu skupu aktywów i zwiększanie rezerw banków nie ma bezpośredniego wpływu na szeroko rozumianą podaż pieniądza. Jej wzrost nie zależy bezpośrednio od działań banku centralnego, lecz od akcji kredytowej".