W poprzednich dwóch odcinkach naszego cyklu pokazaliśmy mechanizm działania modelu DCF (discounted cash flows) w oparciu o metodologię prof. Ashwada Damodarana oraz pokusiliśmy się wykorzystać go do wyceny indeksu S&P 500, wprowadzając autorskie założenia (dla przypomnienia – model w naszej wersji obecnie wycenia amerykański benchmark na nieco ponad 3300 pkt).
Ciągle pozostaje jednak pewien niedosyt. Pojawia się naturalne pytanie o to, jak tego typu model DCF sprawdzałby się w przeszłości? Czy trafnie wskazywałby, kiedy akcje są przewartościowane (i warto byłoby je redukować) lub niedowartościowane (czyli warte kupowania)? Innymi słowy, jak teoria przekłada się na praktykę?
Oczywiście trzeba sobie zdawać sprawę, że w pełni obiektywne odpowiedzenie na te pytania jest niemożliwe. Bez względu na to, jak bardzo będziemy się starali, zawsze w mniejszym lub większym stopniu będzie się przewijał problem przez Amerykanów zwany „hindsight bias", oznaczający, że z dzisiejszej perspektywy dużo łatwiej jest oceniać przeszłość niż w momencie, gdybyśmy na bieżąco stali w obliczu danych wydarzeń.
Niemniej wydaje się, że nawet mimo tych naturalnych ograniczeń warto spróbować i sprawdzić, czy sama koncepcja DCF miałaby sens historycznie, choćby w dużym przybliżeniu. Sięgnęliśmy po pewną automatyzację procesu obliczeniowego, zakładając, że niektóre parametry modelu są na stałym, niezmiennym poziomie – dotyczy to średniego tempa wzrostu zysków, stopy wypłat z zysków oraz premii za ryzyko. Upraszczające założenia dotyczą też np. oczekiwanych docelowych stóp wolnych od ryzyka.