Ostatnie dane na temat inflacji w Polsce w porównaniu z innymi krajami UE oraz strefą euro każą przyjrzeć się bliżej tej kwestii. Nie tylko przez pryzmat samej inflacji, lecz również wpływu na fundamentalną wartość polskiej waluty w porównaniu z euro.
Zharmonizowane dane Eurostatu za styczeń br. pokazały, że Polska jest niechlubnym rekordzistą, jeśli chodzi o tempo wzrostu cen towarów i usług konsumpcyjnych. Ceny w naszym kraju okazały się o 3,6 proc. wyższe niż przed rokiem, podczas gdy średnio w całej UE inflacja wyniosła 1,2 proc., a w samej strefie euro – zaledwie 0,9 proc.
Złoty niedowartościowany?
Co więcej, to zjawisko nie jest czymś jednorazowym. Przekonać się można o tym, analizując nie tylko roczne zmiany cen, ale również indeksy, które pokazują poziom cen. Na kolejnym wykresie pokazujemy, że odpowiedni zharmonizowany indeks Eurostatu (HICP) dla Polski na przestrzeni ostatnich kilkunastu miesięcy wyraźnie oderwał się w górę od indeksu obrazującego poziom cen w strefie euro.
W wersji optymistycznej szybsze tempo wzrostu kosztów życia w naszym kraju niż w innych krajach UE miałoby oznaczać, że rodzima gospodarka radzi sobie nieźle w okresie pandemii i uniknęła widma deflacji, którego tak boi się np. Europejski Bank Centralny.
W teorii ekonomii z różnych względów ugruntowało się przekonanie, że dla gospodarki lepsza jest lekka inflacja niż deflacja, która historycznie kojarzona była z recesją/depresją. Nie wdając się już w dyskusję z tą powszechnie przyjętą teorią, warto zadać pytanie, czy wspomniane 3,6 proc. wzrostu cen w Polsce ciągle załapuje się jeszcze do definicji „lekkiej", „zdrowej" inflacji.