Informacje o ekspansji afrykańskiej mutacji koronawirusa zasiały niepokój na rynkach finansowych już w poprzedni piątek, a kolejne dni przyniosły kontynuację spadków, wzmocnionych dodatkowo deklaracjami Jerome'a Powella, który potwierdził zamiar szybkiego zakończenia programu skupu aktywów. Najwyraźniej Fed zaczął bać się inflacji, o której do niedawna mówił, że ma przejściowy charakter. Teraz nastąpiła zdecydowana zmiana narracji i co ciekawe, szybko została ona podchwycona przez prezesa NBP. Nie można wykluczyć, że już na grudniowym posiedzeniu Rezerwy Federalnej podjęta zostanie decyzja o zwiększeniu tempa redukowania sumy bilansowej Fed, a przynajmniej oficjalnie zostanie podana deklaracja w tej kwestii. O oczywiście nie cieszy inwestorów, a nawet budzi ich niepokój. Na szczęście, na razie nie spowodowało to poważniejszego ruchu na rynku walutowym. Wręcz przeciwnie, indeks dolara poszedł w dół i choć trudno się spodziewać kontynuacji tej tendencji, chwilowo daje trochę odetchnąć rynkom wschodzącym. Obawy związane z pandemią zdecydowanie korzystnie wpłynęły na ceny obligacji skarbowych. Rentowność amerykańskich papierów dziesięcioletnich w ciągu zaledwie kilku dni obniżyła się z niemal 1,67 do niewiele ponad 1,4 proc. Duże spadki rentowności są zresztą widoczne już od kilku tygodni, co niewątpliwie uznać należy za sygnał rosnącej niechęci do ryzyka. Potwierdzeniem tej hipotezy jest rozwój sytuacji na rynkach akcji. S&P 500 do czwartku zniżkował o 0,4 proc., ale był już blisko zejścia poniżej 4500 punktów i pogłębienia korekty do 4 proc. Nastroje poprawiły się zdecydowanie dopiero w czwartek, ale poprawa w mniejszym stopniu objęła Dow Jonesa, który w ciągu czterech sesji tracił 0,7 proc., testując po drodze poziom 34 000 punktów oraz Nasdaq Composiete, który również szedł w dół o 0,7 proc.
Niewiele się działo?
Patrząc na bilans pierwszych czterech sesji minionego tygodnia na głównych parkietach naszego kontynentu, można odnieść wrażenie, że niewiele się działo. Rzeczywiście po 4–5-proc. tąpnięciu z poprzedniego tygodnia brak zmian w przypadku indeksu we Frankfurcie, czy sięgające 0,7–0,8 proc. zwyżki CAC40 i FTSE250 wyglądają niewinnie. Ale warto zwrócić uwagę, że we wtorek DAX niebezpiecznie zbliżył się do 15 000 punktów, a od niedawnego szczytu z połowy listopada traci 6 proc. Pozornie optymistycznie można patrzeć także na prawie 2-proc. wzrostowe odreagowanie wskaźnika rynków wschodzących, ale pamiętać należy o wcześniejszym tąpnięciu o niemal 4,5 proc. oraz trwającej od lutego tendencji spadkowej, w wyniku której MSCI Emerging Markets traci ponad 14 proc. Tym razem indeks był jedynie pod niewielkim wpływem zmian na giełdzie w Szanghaju, ale z kolei na jego niekorzyść działała sytuacja na większości parkietów azjatyckich.
Warszawa idzie pod prąd
Choć nastroje na światowych parkietach uległy w ostatnich dniach zdecydowanemu pogorszeniu, inwestorzy na naszej giełdzie zdają się tryskać optymizmem. Wydaje się jednak, że najlepszą strategią na najbliższą przyszłość będzie zachowanie podwyższonej ostrożności. Jeśli sytuacja w otoczeniu nie ulegnie poprawie, trudno będzie nam nadal iść własną ścieżką. Trzeba oczywiście brać pod uwagę fakt, że byliśmy świadkami sporej spadkowej korekty, ale nie oznacza to, że nie może ona być kontynuowana. Techniczne sygnały raczej nie są korzystne. Co prawda, prezes Adam Glapiński, w odróżnieniu od szefa Fed, nie jest wcale przekonany do dalszego szybkiego zaostrzania polityki pieniężnej, ale to nie NBP nadaje ton naszemu rynkowi. Gospodarka daje sobie radę, ale inflacja coraz bardziej straszy i świadczy o narastającej nierównowadze. W dłuższej perspektywie może się to odbić czkawką na tempie wzrostu PKB, choćby wskutek hamowania dynamiki konsumpcji, czyli jedynego chyba czynnika, na który mogliśmy liczyć. Handel zagraniczny i inwestycje raczej nie pociągną nas w górę.
Na razie jednak możemy się cieszyć sięgającymi od 2,5 do 2,7 proc. zwyżkami głównych indeksów warszawskiej giełdy, choć nastroje posiadaczy akcji poszczególnych spółek są dość zróżnicowane. Co prawda głównie dzięki nieoczekiwanej wtorkowej zwyżce nastąpił powrót wskaźników powyżej psychologicznych poziomów lub przełamanych wsparć, ale sytuacja wciąż jest niepewna. W przypadku WIG20 nadal ważą się losy 2200 punktów, na razie nie grozi powrót indeksu szerokiego rynku poniżej 65 000 punktów, mWIG40 zdołał utrzymać się powyżej 5200 punktów, a sWIG80 obronił się przed zejściem pod 20 000 punktów.
W gronie największych spółek wciąż zwracają uwagę akcje Allegro, w przypadku których nie widać końca dramatu. Po zniżce o ponad 13 proc. ustanowiły kolejny niechlubny rekord, zbliżając się do 36 zł. Licząc od ubiegłorocznego listopadowego szczytu straciły prawie dwie trzecie wartości. Trochę podobnie jest w przypadku papierów CD Projektu, które od sierpnia potaniały o 57 proc., a do czwartku zniżkowały o 3 proc. Kolejne próby powrotu kursu powyżej 200 zł okazują się nieskuteczne. Pogłębia się korekta walorów Asseco. Do czwartku zniżkowały one o 4,4 proc., a od październikowego szczytu o 12,5 proc. Co prawda akcje PKN Orlen do końca czwartkowej sesji niemal nie zmieniły wartości, ale ich posiadacze przeżywali trudne chwile, gdy w środę schodziły poniżej 70 zł, czyli do poziomu najniższego od lipca. Po chwilowym tąpnięciu, walory Tauronu drożały o 5 proc., a PGE szły w górę o 6 proc. Skalą odreagowania imponowały papiery LPP, drożejące o ponad 12 proc. oraz CCC, które rosły o ponad 9 proc. Nasilenie obaw związanych z pandemią pomogło walorom Mercatora. Poniedziałkowy skok o prawie 21 proc. zdaje się nie wytrzymywać „próby czasu", bo w skali tygodnia zwyżka nieznacznie przekraczała 2 proc. Listopadowe wspomnienia nadal jednak budzą nieprzyjemne odczucia posiadaczy akcji nie tylko Allegro (spadek o 13 proc.), ale także JSW (ponad 20 proc. w dół), Tauronu i PGE (zniżki od 13 do 15 proc.), czy PKN Orlen (ponad 16 proc. straty) oraz 10–11 proc. zniżki walorów PKO BP i Pekao SA.