Poprzez nadanie Chinom tego statusu Donald Trump spełnił obietnicę z kampanii wyborczej, choć wówczas zapowiadał, że będzie to pierwsza rzecz, jaką się zajmie.

Powiedzieć, że nie oznacza to absolutnie nic, byłoby przesadą. Znaczenie tego faktu opiera się przede wszystkim na legitymizacji, którą to działanie Departamentu Skarbu (zachowującego dotychczas w tej kwestii pozory niezależności) daje prezydentowi, dając mu do ręki argument np. za podniesieniem zapowiadanych na wrzesień ceł z 10 do 25 proc. Jego bezpośrednie skutki są natomiast pomijane. Następnym krokiem będzie zwrócenie się strony amerykańskiej do MFW. Interesujące będzie, co ta organizacja, kierowana zwyczajowo przez Europejczyków, ale w praktyce kontrolowana w dużej mierze przez USA, zamierza zrobić w tej sprawie, zaledwie trzy tygodnie po tym, jak w oficjalnym raporcie stwierdziła, że juan nie jest niedowartościowany. Temat pojawia się w niezwykle interesującym momencie, dokładnie gdy zgoda USA jest niezbędna, by na fotelu nowego szefa Funduszu zatwierdzona została Kristalina Georgiewa.

Ewentualne konsekwencje braku porozumienia z Chinami w kwestii waluty, na przykład uniemożliwienie chińskim firmom udziału w amerykańskich przetargach rządowych, mogą w sytuacji tak zaawansowanej wojny handlowej wywołać co najwyżej uśmiech. Fakty są takie, że w odróżnieniu od sytuacji sprzed kilku lat rząd chiński ingerował na rynku walutowym nie po to, żeby sztucznie osłabiać juana, ale by zatrzymywać deprecjację waluty. Robił to m.in. w geście dobrej woli w czasie, gdy trwały negocjacje z USA. Zaskakująco silny wtorkowy fixing nie oznacza naszym zdaniem niczego więcej niż próby powstrzymania paniki w swoim własnym interesie, a kontynuacji wojny handlowej powinna towarzyszyć stopniowa deprecjacja chińskiej waluty, wywierająca presję na pozostałe rynki wschodzące (czego przedsmakiem mogło być poniedziałkowe zachowanie rupii indyjskiej). Traktujemy tym samym początek sierpnia jako dobry moment do realizacji zysków z obligacji EM.

Niezwykle agresywne wyceny luzowania monetarnego w USA w tym roku (scenariusz bazowy to w tej chwili obniżki stóp o 75 pkt baz. do końca grudnia) tworzą pole do dalszych negatywnych niespodzianek, w konsekwencji rodząc obawy o jeszcze jedną falę aprecjacji dolara. Na to nakładają się argumenty za wzrostem spreadów kredytowych w obecnym otoczeniu. Dług lokalny czy np. europejskie obligacje high yield, pomimo wygórowanych wycen, wydają się znacznie bezpieczniejszym wyborem. ¶

Kamil Cisowski dyrektor analiz i doradztwa inwestycyjnego, DI Xelion