Prof. Krzysztof Piech. Wzrost inflacji i bezrobocia jest nieunikniony

Prof. Krzysztof Piech z Uczelni Łazarskiego był gościem Piotra Zająca w piątkowym Parkiet TV. Tematem rozmowy był trwający kryzys – jego charakter i sposoby przeciwdziałania.

Aktualizacja: 27.03.2020 15:13 Publikacja: 27.03.2020 13:13

Prof. Krzysztof Piech z Uczelni Łazarskiego

Prof. Krzysztof Piech z Uczelni Łazarskiego

Foto: parkiet.com

Bacznie śledzę pańskie wpisy na Twitterze i zwraca pan często uwagę na to, że kryzys ekonomiczny, który nas teraz dotyka ma bardziej charakter podażowy, a tymczasem próbuje się go "leczyć" przy pomocy narzędzi popytowych. Może pan wyjaśnić na czym ten podażowy charakter polega?

To jest fundamentalna kwestia, która przesądza o tym czy miliardy złotych będą wydane efektywnie czy nie. Od kilkudziesięciu lat przyzwyczailiśmy się do tego, że z kryzysami walczy się metodami Johna Maynarda Keynesa. Owe metody zakładają, że większość kryzysów powodowana jest niedostateczną konsumpcją i żeby je łagodzić trzeba stymulować popyt. Ale obecna sytuacja jest inna. Ten kryzys spowodowany jest niewystarczającą podażą towarów i usług, przykładowo: przestał działać transport osób, zamknięto restauracje, ograniczona jest działalność wielu przedsiębiorców, itd. Można powiedzieć, że duża część gospodarki po prostu się zatrzymała. Efektem jest m. in. to, co widzieliśmy w czwartek w USA, czyli ponad 3 mln zarejestrowanych bezrobotnych.

Gdzie jest błąd w "leczeniu" tych podażowych problemów?

Błąd polega na tym, że zaczyna się stymulować popyt przy braku podaży, co jest prostą drogą do wzrostu inflacji. W przypadku Polski jest to o tyle niepokojące, że już mamy bardzo wysokie odczyty inflacyjne. Myślę, że wiele osób będzie niemile zaskoczonych tym, jak będą zmieniały się m. in. ceny żywności. Oczywiście podejmowane działania popytowe uspokoją sytuację, ale ich efektem ubocznym będzie wzrost cen. Mamy do czynienia z kryzysem innego typu - nie finansowym, nie bankowym, nie walutowym - i trzeba szukać innych rozwiązań.

A jak pan ocenia te zaproponowane przez nasz rząd w ramach Tarczy? Jest tam spore wsparcie dla przedsiębiorców, co powinno pomóc im przetrwać. Czy to wystarczające stymulusy dla strony podażowej, czy kompletnie nietrafione pomysły?

Nasz rząd poszedł śladami innych krajów, choć mam wrażenie, że przed wprowadzeniem pakietów pomocowych nikt dokładnie nie przeanalizował przyczyn tego kryzysu. Stąd moje obawy, że stosowane "leki" okażą się niewystarczające. Co do samej Tarczy mam wrażenie, że po pierwsze wprowadzane są przede wszystkim działania mikroekonomiczne, a po drugie stosuje się działania płynnościowe, by przeczekać trudny czas, zakładając, że potrwa maksymalnie 3 miesiące. Niestety wśród przedsiębiorców widać oznaki braku zaufania co do przyszłości rozwoju naszej gospodarki, co sugeruje, że działania rządu są zbyt drobne i nie ustrzegą firm przed zwolnieniami. Widać, że ten dialog na linii rząd – przedsiębiorcy jest ograniczony, co również jest niepokojące. Dlatego uważam, że rząd powinien wprowadzić rozwiązania makroekonomiczne, które dotyczą całej gospodarki i nie mają charakteru tylko doraźnego. Jest to jednak trudne, bo przez ostatnie dziesięciolecia takich rozwiązań nie wypracowaliśmy. Poza tym dochodzą do tego problemy natury globalnej, bo przecież widzimy utrudnienia w handlu międzynarodowym, co również będzie uderzać w naszą gospodarkę. Problem jest wielopoziomowy, dlatego uważam, że potrzeba czegoś więcej niż zwolnienia z ZUSu, by złagodzić jego negatywne konsekwencje.

Pojawia się coraz więcej głosów, że rządy zareagowały zbyt panicznie – kwarantanna domowa, zamykanie galerii handlowych i punktów usługowych, czy w końcu zamykanie granic. Czy nie uważa pan, że działaniem antykryzysowym byłoby też poluzowanie tych restrykcji?

Przyznam, że ograniczenia wprowadzone przez rząd przypominają działania w stanie wojny. Stawiam tezę, że rządowe lekarstwa na rozprzestrzeniania się koronawirusa, o których pan mówi, mogą się okazać gorsze niż sam koronawirus. I trzeba to brać pod uwagę. Ostatnio zetknąłem się z opracowaniem, w którym oszacowano, że w wyniku kryzysu z lat 2008-2010 samobójstwo popełniło ponad 10 tys. osób w 54 krajach. Więc efektów ubocznych, jak chociażby osłabienie kondycji psychicznej społeczeństwa, może być wiele. Mamy do czynienia z bardzo dramatyczną sytuacją i nie ma na nią złotych recept. Trzeba jednak myśleć długoterminowo, bo gdy w końcu epidemia ustąpi, będziemy musieli wrócić do normalnej, codziennej aktywności. Pytanie tylko, czy będzie do czego wracać? Niestety też mam wrażenie, że rządy na początku spanikowały, a w czasach kryzysowych powinny być ostatnimi, którzy tak reagują. Co gorsza, niektóre władze zareagowały lekceważąco, co również może mieć fatalne konsekwencje.

Co nas czeka?

Wszystko zależy od tego, jak szybko i jak skutecznie uporamy się z epidemią. Prognozy ekonomiczne są niepokojące. Jedna ze skrajnych prognoz dla USA, i to nie byle kogo, bo szefa jednego z oddziałów Fedu, mówiła, że bezrobocie może tam wzrosnąć do 30 proc., a PKB spaść nawet o 50 proc.

Myślę, że przeciętny obywatel obawia się teraz właśnie bezrobocia, zwłaszcza jeśli nie ma oszczędności, a zamiast tego ma kredyt. Z kolei ci, którzy mają oszczędności obawiają się inflacji, o której pan wspominał. Czy na tym etapie sytuacji możemy już stwierdzić, że te dwa efekty są nieuniknione?

Liczę na to, że to wszystko skończy się recesją, czyli spadkiem PKB przez dwa kolejne kwartały, a nie kryzysem, czyli spadkiem PKB przez dwa kolejne lata. Niemniej uważam, że czekają nas w Polsce wzrost bezrobocia i inflacji. Niebawem pierwsze dane makroekonomiczne, które nakreślą wstępny obraz i obawiam się, że nie będzie to obraz optymistyczny. Zmiany cen widać już na półkach sklepowych, a poza tym UOKiK proponuje narzędzia kontroli cen. Mówiąc ogólnie – trzeba liczyć się z tym, że czekają nas trudne czasy i dotkną one każdego z nas. Proszę pamiętać, że w Polsce jest niska stopa oszczędności – połowa gospodarstw domowych w kraju ma środki wystarczające na 3 miesiące, a mniej więcej 25 proc. gospodarstw nie ma żadnych oszczędności. Dla nich zakłócenia w przepływie środków pieniężnych będą najbardziej dotkliwe. Trzeba pamiętać, że w czasach kryzysowych najbardziej cierpią osoby najsłabsze, więc rząd musi o nich zadbać, żeby do kryzysu ekonomicznego nie dołączył też społeczny.

Gospodarka krajowa
Ernest Pytlarczyk, Pekao: Podwyżkę stóp trudno byłoby uzasadnić
Gospodarka krajowa
Zarząd broni prezesa. Mówi o ataku na niezależność banku
Gospodarka krajowa
Wzrost popytu nie strąci inflacji z drogi do celu
Gospodarka krajowa
Zarząd NBP broni Adama Glapińskiego. "To próba złamania niezależności banku"
Gospodarka krajowa
Ogień i woda. Scenariusz PKO BP dla polskiej gospodarki
Gospodarka krajowa
Trybunał Stanu dla prezesa NBP. Jest wniosek grupy posłów