Pewnym echem, głównie w mediach politycznych a nie rynkowych, odbiły się wypowiedzi prezydenta Bidena, ws. dochodzeń dotyczących początków pandemii COVID19. Jest to temat dla Pekinu szczególnie drażliwy, bo wśród różnych teorii są te zakładające celowe „wyprodukowanie" wirusa w laboratorium w Wuhan. Biden nie zdjął tej opcji ze stołu, co natychmiast doprowadziło do oficjalnych protestów chińskiej dyplomacji. Warto zauważyć, że od wyborów w USA relacje pomiędzy tymi dwoma krajami, czyli w pewnym sensie wielkim mistrzem i pretendentem do tytułu, wyglądają jak pierwsze starcie dwunastorundowego pojedynku, w którym strony sprawdzają się nawzajem nie chcąc podejmować nadmiernego ryzyka. W tle jednak toczą się potencjalne spory. Warto odnotować, że w kwestii „dochodzeń", rolę złego chłopca odgrywa Australia, ale nie ma wątpliwości, że reprezentuje ona pogląd Waszyngtonu. Gospodarczo obydwa kraje mają zbyt dużo do stracenia, aby obecnie wplątać się w eskalację handlowej bijatyki. Wydaje się, że wobec ograniczeń z dostawami półproduktów bardziej pod ścianą są USA i Chiny zdają sobie z tego sprawę. W ubiegłym roku import do Chin wyniósł mniej niż 60% zadeklarowanego poziomu (w ramach tak głośno odtrąbionego porozumienia z administracją Trumpa). To tłumaczono pandemią, ale w tym roku nie jest wiele lepiej, a do tego statystyki zaczynają mocno się różnić. Według chińskich w ciągu pierwszych czterech miesięcy import wyniósł 73% planu (na te cztery miesiące, czyli bez zwiększenia zakupów Chiny znów nie wywiążą się ze zobowiązań), ale według danych amerykańskich jest to tylko 60%. Co więcej, wczoraj na rynek nadeszła informacja o zrezygnowaniu przez Chiny z zakupu już zamówionych produktów rolnych (od dwóch tygodni soja i kukurydza mocno tanieją). Być może jest to akt polityczny, mający „ukarać" USA za dochodzenia odnośnie COVID. Jak wspomniałem, ograniczenia podażowe oznaczają, że eskalacja konfliktu handlowego na ten moment jest mało realna, ale to co obserwujemy to jedynie zawieszenie broni.
Na rynku dziś sporo publikacji, m.in. druga publikacja danych o amerykańskim PKB za pierwszy kwartał, czy zamówienia na dobra trwałego użytku (obydwa o 14:30). Nie powinny one jednak mieć kluczowego wpływu na notowania. Dolar kontynuuje wczorajszą zwyżkę, jednak wczoraj Fed zdjął z rynku rekordową w tym roku sumę ponad 450 mld USD, co świadczy o tym, że pieniądza na rynku nadal jest zdecydowanie za dużo. Warto ten element śledzić, bo bez jego zmiany nie będzie większego ruchu w górę rentowności obligacji, a one trzymają klucz do zachowania innych rynków. W czwartek o 8:05 euro kosztuje 4,5022 złotego, dolar 3,6911 złotego, frank 4,1158 złotego, zaś funt 5,2114 złotego.
dr Przemysław Kwiecień CFA
Główny Ekonomista XTB