Na razie ta funkcja sprawowana przez PP (obliguje do świadczenia usług we wszystkich częściach kraju przez pięć dni w tygodniu i utrzymywanie szerokiej sieci placówek) to dla państwowej spółki kula u nogi. Tylko w ub.r. straty z tego tytułu sięgnęły niemal 0,5 mld zł. A to więcej niż pocztowcy pozyskali od rządu w ramach tarczy antykryzysowej 4.0 (ok. 420 mln zł). Dodatkowo na skutek spadku popytu na listy i słabszych wyników w segmencie KEP (kurier, ekspres, paczka) operator zakończył 2020 r. na minusie. A problemów PP ma więcej. Chodzi o utrzymywanie na topniejącym rynku tradycyjnej korespondencji ok. 20 tys. listonoszy i ponad 50 tys. pozostałych pracowników. W efekcie płace to blisko 70 proc. kosztów spółki. Dlatego PP chce zwalniać – inaczej trudno będzie o rozwój firmy i zaplanowane w czteroletniej strategii inwestycje warte 1,2 mld zł. Pojawiło się jednak widmo strajków. Związki zawodowe kategorycznie sprzeciwiają się bowiem redukcjom załogi. Eksperci sądzą, że w tej sytuacji wsparcie państwa to jedyny ratunek.

Ministerstwo Aktywów Państwowych pracuje właśnie nad nowelą prawa pocztowego. Szczegóły wciąż są owiane tajemnicą, ale wiceminister Andrzej Śliwka w piśmie do pocztowej Solidarności zapewnił, że nowa ustawa ma zagwarantować operatorowi wyznaczonemu „trwałą rentowność" usług powszechnych. Nieoficjalnie mówi się o finansowaniu ich z budżetu państwa (obecnie obowiązujący model, który zakłada, że na niwelowanie strat na tych usługach mają składać się – w ramach funduszu kompensacyjnego – inne firmy działające na tym rynku, kompletnie nie zdaje egzaminu). Krzysztof Piskorski, prezes Instytutu Pocztowego, wskazuje, że to logiczne rozwiązanie, skoro usługa powszechna jest traktowana jako obowiązek państwa wobec obywateli.

Wsparciem może być też wspomniana likwidacja price cap. Ale zmian w przepisach może być więcej. Prawdopodobnie do obowiązków operatora wyznaczonego dopisane zostaną też usługi e-doręczeń, te od października ma świadczyć PP. DUS