„Polska Grupa Górnicza, w kształcie zgodnym z porozumieniem zawartym w kwietniu 2016 r. między rządem a inwestorami i związkami zawodowymi, ma małe szanse na uzyskanie rentowności. Trwała stagnacja cen lub niepowodzenie procesu restrukturyzacji będzie oznaczało, że PGG stanie przed perspektywą bankructwa najpóźniej w 2020 r." – takie wnioski wyciągnęli eksperci WiseEuropa w raporcie z maja 2016 r. Wygląda na to, że ziścił się ten czarny scenariusz, choć prezesi spółek Skarbu Państwa, które zainwestowały w węglowego giganta, zapewniali o opłacalności transakcji. Dziś, gdy inwestorzy spisali już wartość swoich akcji w PGG do zera, nikt nie ma wątpliwości – projekt pt. „Przywrócenie kopalniom trwałej rentowności" się nie udał. I nie jest to wcale wina pandemii koronawirusa. Co gorsza, trudno teraz znaleźć wyjście z tej sytuacji.
Nietrafiona inwestycja
Polska Grupa Górnicza powstała z przejęcia kopalń od upadającej Kompanii Węglowej, a następnie Katowickiego Holdingu Węglowego. Pieniądze na to wyłożyły spółki kontrolowane przez Skarb Państwa – Węglokoks, PGNiG Termika, PGE Górnictwo i Energetyka Konwencjonalna, Energa Kogeneracja, Enea, Towarzystwo Finansowe Silesia oraz Fundusz Inwestycji Polskich Przedsiębiorstw FIZAN. W sumie w latach 2016–2017 firmy te wpompowały w spółkę 3 mld zł. Eksperci od początku ostrzegali, że inwestycja jest ryzykowna. Inwestorzy zaś, choć w kuluarach mówili o naciskach ze strony ówczesnego kierownictwa Ministerstwa Energii, to oficjalnie wypowiadali się o transakcji z dużym entuzjazmem.
Prezesi energetycznych koncernów przekonywali, że zyskują bezpieczeństwo dostaw surowca do elektrowni, a w dłuższej perspektywie spodziewają się zysków z tej inwestycji. Rzeczywistość boleśnie zweryfikowała te zapowiedzi. Przede wszystkim już w 2017 r. na rynku pojawiły się kłopoty z dostępnością polskiego węgla i w efekcie spółki energetyczne, choć niechętnie się do tego przyznawały, musiały posiłkować się paliwem z importu. Trudno dziś rozstrzygnąć, kto zawinił – energetyka, która zwiększyła zamówienia w PGG, czy górnicza spółka, która zbyt optymistycznie podeszła do swojego biznesplanu. Jakkolwiek by było – okazuje się, że wszystkie strony sporu siedziały przy jednym stole, a i tak nie ustaliły swoich oczekiwań na przyszłość.
Pod koniec 2019 r. natomiast pojawiła się na polskim rynku potężna nadpodaż węgla, która trwa do dziś. Wpłynął na to splot kilku czynników, które doprowadziły do jednego – mniejszego zużycia energii, a więc i spadku zapotrzebowania na węgiel. Zaczęło się od ciepłej zimy, potem mieliśmy wietrzny początek 2020 r. i rosnący import prądu z krajów ościennych, co dramatycznie przykręciło moce w elektrowniach węglowych. A do tego dołożyła się pandemia koronawirusa i zamrożenie gospodarki, które zmniejszyło zużycie energii w całym kraju. To wszystko spowodowało, że energetyka ścięła zamówienia, a węglowa spółka znów zaczęła przynosić straty.
W międzyczasie zaś nie doszło do głębokiej restrukturyzacji grupy, która w sposób wyraźny zmniejszyłaby koszty jej funkcjonowania, w tym pracownicze, i pozwoliłaby funkcjonować na rynku nawet w sytuacji pogorszenia koniunktury na rynku węgla. Zamiast tego zarząd PGG godził się na kolejne podwyżki dla górników – ostatnie załoga dostała na początku 2020 r., gdy już wiadomo było, że sytuacja spółki jest poważna. Efekt mamy taki, że szansa na obiecany zwrot z inwestycji uleciała już raczej bezpowrotnie. Widzimy to w raportach kolejnych spółek energetycznych o potężnych odpisach wartości pakietów akcji w PGG.