Załóżmy teraz, że wygrywa jednak Trump. Czy włączy on tryb turbo w swojej polityce, tak jak to zrobił chociażby PiS w Polsce?
J.B.: Myślę, że jeszcze lepszym porównaniem może być sytuacja na Węgrzech, bo w Polsce jednak już nie ma tego populizmu. Głównym wzorem dla Trumpa stał się Victor Orbán. Tutaj mamy również porównanie tego, jak wyglądają dwie kadencje. Jest to podobne do tego, co widzieliśmy w Polsce, tylko w wersji jeszcze bardziej rozszerzonej, być może nawet już nieodwracalnej. Jeśli Trump podważy podstawy demokracji, a moim zdaniem będzie lepiej do tego przygotowany niż za pierwszym razem, to cała ta konstrukcja może runąć. Dla wyborców amerykańskich najważniejsze są oczywiście ceny produktów, drożyzna, inflacja, emigracja, natomiast proszę zwrócić uwagę, że Biden podczas swojej kadencji starał się przedstawić rywalizację polityczną jako egzystencjalną walkę między demokracją a autorytaryzmem. Wydaje mi się, że ten autorytaryzm wróci z całą siłą. Trump ma plan zemsty na przeciwnikach, którzy go zawiedli czy też zdradzili. On cały czas uważa zresztą, że Biden jest uzurpatorem, a przez to także i Harris. Stany Zjednoczone były przywódcą demokracji, krajem, który odegrał rolę w upadku komunizmu, a może się okazać, że niedługo będą oni jednak po drugiej stronie. Prezydent USA, który podważa podstawy ustroju tego kraju, to zagrożenie, którego nie mieliśmy od bardzo dawna.
M.P.: Moim zdaniem to zagrożenie jest naprawdę duże. Nawet jeśli Trump przegra, to nie wiadomo, czy uzna on wyniki wyborów. Może nawet deklarować swoje zwycięstwo i próbować dojść do władzy. Część republikańskich wyborców już się nastawia na to, że wybory będą nieuczciwe. Gdyby Trump faktycznie doszedł jednak do władzy, to obawiam się dużej radykalizacji. Jeśli mówi się, że administracja powinna zostać odpolityczniona, to widzimy, że chodzi o to, by zalać tę administrację konserwatystami i to wcale nie chodzi o najwyższe urzędy. Ta chęć do rozliczenia się i zemsty powoduje także, że Stany Zjednoczone mogą skoncentrować się na sprawach wewnętrznych, a to budzi potencjał do tego, by w przestrzeni międzynarodowej przetestować USA. To zresztą jest kolejny problem. Trump nie czuje się liderem przestrzeni międzynarodowej ani też nie czuje tego, że Stany Zjednoczone mają przewodzić światu. Są przecież miejsca, w których absolutnie nie chciałby angażować swego kraju.
J.B.: Moim zdaniem Trump nie ma żadnych poglądów. Jego poglądem jest to, by dojść do władzy i zemścić się na tych, którzy mu podpadli. To rodzi gigantyczną niepewność. Prognozy gospodarcze i rynkowe z tego powodu są również obarczone bardzo dużym ryzykiem.
Być może będzie jednak tak, że różnice w głosach będą nieduże i będą też próby podważenia wyników wyborów. Czy to z perspektywy rynkowej nie jest właśnie największe zagrożenie?
M.A.: Przede wszystkim nawet jeśli wygra Trump, to oczywiście świat dalej będzie istniał, ale konsekwencje średnio- i długoterminowe mogą być bardzo poważne. Trump będzie miał teraz tylko jedną kadencję i będzie też dążył do tego, by zapisać się w historii. Wierzę jednak, że amerykańska demokracja okaże się na tyle silna, że pomimo turbulencji, nawet w przypadku kwestionowania wyników, prezydent zostanie wybrany. Z punktu widzenia rynku ten okres niepewności może oczywiście być okresem podwyższonej zmienności, ale też będzie miał ograniczony zakres czasu i nie to będzie najistotniejsze. Zwycięstwo Trumpa pewnie jednak też będzie oznaczało wzmocnienie Trump trade. Oczywiście tutaj też ważne jest to, co jeszcze wydarzy się przed samymi wyborami. Czasami przecież jest tak, że mamy do czynienia z zasadą „kupuj plotki, sprzedawaj fakty”. Na razie jednak zwycięstwo Trumpa, mimo że przez rynki jest wyceniane jako bardziej prawdopodobne, nie jest wyceniane jako pewne. Para EUR/USD mogłaby więc spaść w reakcji na zwycięstwo Trumpa w okolice 1,06 i pewnie doszłoby do wzmocnienia tendencji, z którymi mieliśmy do czynienia w ostatnim czasie.
P.K.: Możemy oczywiście mówić o tych pierwszych reakcjach, ale wydaje mi się, że to nie jest najważniejsze z punktu widzenia chociażby złotego. Reakcja, do maksymalnie 1,5 proc. w dniu wyników wyborów, pewnie mogłaby być widoczna, ale też to zależy od tego, jak bardzo jeszcze zostanie rozegrany Trump trade przed samymi wyborami. Ci, którzy obserwują reakcje rynkowe, wiedzą, jak one potrafią być zdradliwe, szczególnie jeśli rynek się na coś nastawia i faktycznie dostanie to, na co się nastawiał. Przykładem tego było chociażby to, co działo się po wrześniowej decyzji Fedu w sprawie stóp procentowych. Dołek rentowności wypadł zaraz po decyzji Fedu. Na rynkach nikt nie czeka, aż coś się wydarzy i dopiero wtedy na to reaguje. Dużo w zasadzie wyjaśni się już o 2 w nocy, kiedy to będziemy mieli wyniki z Pensylwanii i one prawdopodobnie przesądzą o tym, czy będziemy wiedzieć już, kto prawdopodobnie wygrał wybory.