Czy kryzys nadwyręży rynkowe autorytety?

Wielu inwestorów pilnie wsłuchuje się w każde słowo płynące z ust giełdowych guru. Podziwia ich i chce naśladować, gdyż ludzie, tacy jak George Soros czy Bill Gross wykazali się zadziwiającym zmysłem przewidywania sytuacji na rynkach. Z racji zdobytego rozgłosu i majątków traktuje się ich czasem jak półbogów. Jednak i autorytetom zdarzają się spektakularne wpadki i zaskakujące wolty

Publikacja: 10.04.2009 01:02

Waren Buffet

Waren Buffet

Foto: Archiwum

Większość rynkowych guru ogarnął mniej lub bardziej wyraźny pesymizm. Spośród prezentowanych przez nas autorytetów rynkowych jedynymi zapowiadającymi hossę są Mark Mobius, Tobias Levkovich i Jeremy Grantham. Pozostali albo kreślą czarne scenariusze o dłuższej bessie, albo wykazują dużą dozę ostrożności w swoich prognozach. Niektórzy, jak Jim Rogers, spodziewają się, że mimo kryzysu dojdzie do boomu w niektórych sektorach gospodarki, np. na rynku surowców lub w rolnictwie. Inni idą zaś w ślady Christophera Davisa i przezornie wstrzymują się od epatowania opinii publicznej sensacyjnymi prognozami.

Następstwem kryzysu jest zawsze rewizja autorytetów. Obecne załamanie może więc pozbawić wielu fałszywych proroków statusu rynkowych guru. Spotkało to już choćby Abby Cohen, amerykańską ekonomistkę pracującą w banku Goldman Sachs. Mimo że w latach 90. udało jej się przewidywać zwyżki na giełdzie, jej reputacja została zniszczona, gdy w roku 2008, mimo wyraźnych oznak kryzysu, nie rozpoznała nadejścia bessy. Została zdegradowana przez pracodawcę i odsunięta od tworzenia prognoz dotyczących indeksu S&P 500. Niektórzy zdobyli autorytet, dlatego że wcześniej udało im się trafnie rozpoznać jeden z rynkowych trendów. Później intuicja opuszczała ich i uparcie trwali przy mocno nieaktualnych prognozach.

Są też tacy, którzy zyskali poważanie dzięki trafnym inwestycjom z wcześniejszych lat. Nawet ich przerosła jednak dynamika wydarzeń ostatniego roku. Mimo kilku dekad giełdowej praktyki zabrakło wyczucia Warrenowi Buffettowi. W efekcie stracił pozycję najbogatszego człowieka świata na rzecz Billa Gatesa.

Znajdujemy w tym gronie też i takich guru, którzy dali się ponieść nadmiernemu optymizmowi. W kilku przypadkach miało to związek z politycznymi sympatiami autorów prognoz. Soros i Buffett są mocno związani z amerykańską Partią Demokratyczną i wykazują silną wiarę w uzdrawiającą moc rządowych interwencji.

Należy również pamiętać, że rynkowi guru sami grają na giełdach. Nie leży więc w ich interesie ujawnianie swojej pełnej strategii i co za tym idzie, podawanie zbyt dokładnych prognoz – zwłaszcza w krótkim terminie.

Rynkowy guru nie jest Nostradamusem. Nie ma zdolności jasnowidzenia ani nie zna uniwersalnej formuły, pozwalającej mu zawsze przewidzieć sytuację na giełdzie. Od zwykłego inwestora różni się większą wiedzą, doświadczeniem i obyciem w świecie finansów. Choć opinie guru są czasem bardzo cenne, ich głosiciele nie są nieomylni.

[b]Konieczna jest przebudowa rynku

George Soros

Soros Fund Management[/b]

Najbardziej wiarygodnym świadectwem tego, że ktoś przewidział określone zachowanie rynku, są zyski, jakie z tego tytułu odniósł. Pod tym względem do światowej czołówki należy George Soros. W 2007 r., niedługo przed wybuchem kryzysu, przerwał emeryturę i powrócił do czynnego inwestowania, co przyniosło mu blisko 3 mld USD. Także w ubiegłym roku jego prognozy były nadzwyczaj trafne.

Gdy w kwietniu minął szok spowodowany wchłonięciem banku Bear Stearns przez JPMorgan Chase, a na światowych giełdach nastąpiło spore odbicie, Soros przestrzegał, że to jeszcze nie koniec bessy. Od tego czasu indeks S&P 500 stracił ponad 50 proc., a 78-letni Węgier zainkasował za cały 2008 rok 1,1 mld USD, co zapewniło mu czwarte miejsce na liście zarządzających funduszami hedgingowymi. Co ciekawe, znów zagrał m.in. na deprecjację funta szterlinga. To właśnie ta strategia przyniosła mu na początku lat 90. fortunę i znaczny rozgłos.

Soros już od kilku lat znany jest jako krytyk „rynkowego fundamentalizmu”, czyli przekonania, że rynki samoistnie zmierzają ku równowadze. Obecny kryzys jest, jego zdaniem, koronnym dowodem na to, że koncepcja ta była błędna. Oznacza to jednak, że system finansowy wymaga obecnie nie tylko zaostrzenia regulacji, na czym koncentrują się rządy, ale fundamentalnej przebudowy. Z tego powodu Soros konsekwentnie odrzuca te pomysły ratowania systemu finansowego, które częściowo opierały się na rynkowych mechanizmach, jak koncepcja „złego banku” czy plan Geithnera. Od początku opowiadał się za bezpośrednim dokapitalizowaniem banków przez rząd w zamian za akcje uprzywilejowane. Niekiedy jednak trudno oprzeć się wrażeniu, że krytykując nowoczesne rynki finansowe, Soros za bardzo uwierzył w moc państwowych interwencji. W październiku ubiegłego roku, gdy po upadku Lehman Brothers na całym świecie rządy uchwaliły pierwsze pakiety antykryzysowe, słynny inwestor twierdził, że okres największej paniki mamy już za sobą. Tak się jednak nie stało. Trudno więc ocenić, czy uzasadniona jest jego optymistyczna ocena wyników szczytu G20 z początku kwietnia.

Jeszcze przed jego rozpoczęciem Soros wskazywał, że porozumienie światowych potęg gospodarczych to ostatnia szansa na uniknięcie powtórki Wielkiej Depresji z lat 30. ubiegłego wieku. Ostatecznie jednak liderzy sprostali jego oczekiwaniom. – Powiedziałbym, że po raz pierwszy władze wyprzedzają rozwój wydarzeń – ocenił na antenie telewizji CNBC, wskazując, że potrojenie funduszy pomocowych MFW oraz emisja dodatkowych 250 mld USD w postaci SDR-ów (Specjalnych Praw Ciągnienia) może zapobiec zapaści w państwach rozwijających się. W rezultacie na początku przyszłego roku globalna gospodarka powinna powrócić na ścieżkę wzrostu – stwierdził.

Optymizm Sorosa nie utrzymał się jednak długo. Już po kilku dniach przestrzegł, że amerykańska recesja wciąż jeszcze może przeobrazić się w depresję. Nawet jeśli ten czarny scenariusz się nie zrealizuje, USA czeka przypuszczalnie długotrwały okres wolnego wzrostu gospodarczego oraz wysokiej inflacji. Te mroczne perspektywy będą ważyć na nastrojach inwestorów. Stąd wzrosty indeksów na Wall Street z ostatnich tygodni należy uznać jedynie za wzrostową korektę, a nie trwały powrót rynku byka.

[b]Hossa zawitajuż wkrótce

Mark Mobius

Templeton Asset Management[/b]

Mark Mobius to jeden z najbardziej rozpoznawalnych zarządzających funduszami, zaliczany do najbardziej wpływowych osób w świecie inwestycji. Od 40 lat jest specjalistą od rynków wschodzących. W firmie Templeton Asset Management uruchomił pierwszy w USA fundusz operujący na emerging markets. Miało to miejsce w 1987 r., a z Templetonem jest związany po dzień dzisiejszy. Jesienią Mobius miał pod kontrolą aktywa warte około 40 mld USD. Większą część roku spędza w podróży, wyszukując ciekawe okazje inwestycyjne na kolejnych rynkach. Stara się inwestować w niedowartościowane spółki, które uszły uwadze innych specjalistów.

Guru emerging markets nie popisał się wyczuciem rynków ani przed kryzysem, ani też podczas jego trwania. Może dlatego, że Mobius nigdy nie należał do pesymistów. Owszem, zdarzało mu się pod koniec ostatniej hossy przestrzegać inwestorów przed kupowaniem papierów (Jeżeli ktoś chce teraz inwestować na giełdach, powinien poczekać na korektę. Ceny akcji są bowiem bardzo wysokie, mówił w listopadzie 2006 r. w czasie wizyty w Warszawie), ale gdy już nastąpiły spadki, co chwilę powtarzał, że bessa wkrótce się skończy, a kolejne dołki są doskonałą okazją do zakupów.

Warto przypomnieć, co w styczniu 2008 r. Mobius napisał w jednej z analiz zamieszczonych na stronach internetowych Templetona: „W zeszłym roku (2007 – red.) mieliśmy dość znaczącą korektę, jednak dopóki utrzyma się przepływ pieniędzy w Ameryce i Europie, dopóty możemy mieć pewność, że emerging markets będą mieć się dobrze. Jest ryzyko znaczącego spowolnienia w gospodarce USA (…), ale jeśli Stany będą rozwijać się w tempie 2 proc., nie widzę żadnych problemów”. Ma być kryzys? Jaki kryzys?

Pełen optymizmu był też Mobius w wywiadzie dla „Parkietu” udzielonym pół roku później. – Każdy kolejny spadek daje świetną okazję do zakupów – powiedział. W innej rozmowie z tego okresu na pytanie o atrakcyjność rynków wschodzących jako miejsca zarabiania pieniędzy odparł: – Generalnie rzecz biorąc, akcje na emerging markets staniały o ponad 20 proc., co oznacza bessę. Pozwala to nam wynajdować mnóstwo świetnych okazji inwestycyjnych, spółek notowanych znacznie poniżej ich godziwej wyceny.

Przypomnijmy, że od tamtej pory (sierpień) do końca roku akcje na emerging markets straciły jeszcze połowę wartości.Pod koniec września, niedługo po upadku Lehman Brothers i przed najgorszą fazą zawirowań rynkowych, guru stwierdził, że nie przewiduje długiej recesji w USA. – Jest okazja kupić teraz tanio i sprzedać na górce w następnym cyklu – powiedział. 13 października występował w telewizji CNBC i znów się nie popisał. – Prawdopodobnie można spodziewać się jeszcze niewielkich spadków na rynku akcji, ale zaczynamy dostrzegać dno i okazje są coraz bardziej interesujące.

Od początku stycznia przedstawiciel Templetona powtarza, że ten rok zaznaczy się w historii jako początek kolejnej hossy w gospodarkach wschodzących. Pod koniec marca, gdy indeksy emerging markets zdążyły odrobić większość strat z dwóch poprzednich miesięcy, mówił o formujących się fundamentach pod hossę na tych rynkach. – Musicie uważać, żeby nie przegapić okazji do inwestycji – poradził graczom.

[b]Najlepsze okazje

Martin Whitman

Third Avenue Management[/b]

– Dziś mamy z pewnością najlepsze okazje, jakie widziałem w życiu – powiedział przed kilku dniami jeden z najbardziej znanych zarządzających inwestujących w wartość. Miał na myśli niektóre rynki akcji, ale nie tylko.

Podobnie jak kilku innych największych rynkowych guru, Martin Whitman upodobał sobie Daleki Wschód. Od lat aktywnie działa na rynku w Hongkongu, na którym notowane są spółki robiące duże interesy w Chinach, a który uchodzi za bardziej dojrzały i bezpieczny niż ten w Szanghaju. Gdyż bezpieczeństwo inwestycji to jego idee fixe.

Działa w branży od prawie półwiecza i zawsze kieruje się bardzo prostą strategią. Wybierając akcje do swojego portfela, po pierwsze sprawdza, czy dana spółka ma przed sobą bezpieczną, opartą na ekonomicznych fundamentach przyszłość. Po drugie, jej rynkowa wartość musi być nieprzeciętnie niska, „istotnie” niższa niż konserwatywna wycena tworzona na użytek potencjalnego przejęcia.

Własny biznes prowadzi od 1974 r., a jedną z pierwszych jego większych inwestycji był zakup za 100 tys. dolarów zabezpieczonych aktywami obligacji wystawionych przez znajdujące się wówczas w stanie upadłości linie kolejowe Penn Central Railroad. Po roku zarobił na nich 400 proc. W 1990 r. założył Third Avenue Fund, który – według informacji firmy – w kolejnych mniej więcej siedemnastu latach przyniósł stopę zwrotu w wysokości 958 proc. Indeks S&P 500 zyskał w tym czasie niecałe 500 proc.

Obecnie, po ogromnych stratach poniesionych w minionym roku, deklaruje, że czuje się, jak ryba w wodzie. W marcu zarząd współtworzonej przez Whitmana firmy przychylił się do jego propozycji zwiększenia limitu inwestycji w niepłynne i wysoko rentowne aktywa z 10 do 35 proc. Jako niezwykle atrakcyjną inwestycję, właśnie z kategorii „wysoko rentownych”, poleca papiery oparte na „dobrych”, spłacanych terminowo kredytach, na których popularności zaciążył krach na rynku subprime. Szacuje, że niektóre z nich dadzą stopę zwrotu rzędu 25 proc.

[b]Ko­niec bes­sy jesz­cze da­le­ko

Robert Prechter

guru lat 80.[/b]

Jest prezesem Elliott Wave International wydającej od kwietnia 1976 r. „Elliott Wave Theorist”, comiesięczny biuletyn poświęcony analizie rynków finansowych przy wykorzystaniu teorii fal Elliotta. Od 1979 r. wydawnictwo jest dostępne jedynie dla prenumeratorów. Początkowo pracował jako analityk techniczny w Merrill Lynch. Szerokiej publiczności dał się poznać w początkach lat 80., kiedy przedstawił optymistyczne prognozy dla rynku akcji w USA, a lista płatnych odbiorców biuletynu wzrosła do nawet 20 tys. W 1984 r. wygrał amerykańskie mistrzostwa inwestorów giełdowych US Trading Championship.

Ostatnio przypomniał o sobie na początku marca zaleceniami zamykania krótkich pozycji na amerykańskim rynku akcji, słusznie wskazując na mocne odbicie. Liczył jednak, że zacznie się dopiero po kilku tygodniach.

Do takiego wniosku doprowadziło go stwierdzenie, że w styczniu rynek rozpoczął ostatnią falę w pięcioczłonowej strukturze bessy. Jednocześnie jednak nie zachęca do zajmowania długich pozycji. – Rynek niedźwiedzia dopiero się zaczął – twierdzi Prechter. Wyjaśnia, że wiele osób niesłusznie bazuje na obserwacjach z niedawnej przeszłości i sądzi, że bessa kończy się, gdy indeksy poszły w dół o mniej więcej połowę. Przypomina, że rynek akcji w USA przeżył w latach 90. XX wieku okres najdłużej trwającego optymizmu, który nie powtórzy się przez najbliższe 300 lat – wieńczył supercykl.

W warstwie fundamentalnej rozwija koncepcję jaguar inflation w odpowiedzi na politykę Rezerwy Federalnej zwiększania dostępności kredytu. Wykazuje w ten sposób, że nie ma ona nieograniczonej mocy w tej sferze. Prechter każe sobie wyobrazić, co byłoby, gdyby władze zechciały, żeby każdy obywatel posiadał jaguara. W tym celu wybudowano by fabryki, wyprodukowano miliony tych aut i sprzedano za połowę ceny.

Po jakimś czasie cenę obniżono by do jednej czwartej wartości, żeby każdy mógł kupić dodatkowy samochód. Kiedy każdy miałby już po trzy takie pojazdy, zaczęto by je rozdawać za darmo. Wtedy jednak ludzie powiedzieliby, że i tak już kolejnego nie chcą. Tak samo jest z kredytem. Właśnie jesteśmy w takim okresie, kiedy nikt go już nie chce, bo i tak jest bardzo zadłużony.

Jak będzie można rozpoznać, że bessa rzeczywiście dobiega końca? Potrzeba tu wystąpienia czegoś w rodzaju krachu, kiedy obroty na rynku akcji potroiłyby się względem średniego poziomu. Alternatywą jest długi okres skrajnego pesymizmu i niskich obrotów. Ani jedno, ani drugie nie miało wciąż jeszcze miejsca – podsumowuje Prechter.

Jego krytycy wytykają mu jednak nietrafne opinie. W sierpniu 1993 r. ukazał się artykuł na pierwszej stronie „Wall Street Journal” zatytułowany: Robert Prechter zobaczył 3600 pkt na DJIA, ale sześć lat później. Odwoływał się do jego prognozy z 1987 r. Ostatnio krytycy zarzucają mu przegapienie okazji do dużych zysków na rynku ropy naftowej i złota. Oceniał, że ceny osiągnęły szczyt już w 2006 r., podczas gdy rzeczywiście nastąpił dwa lata później.

[b]Nadzieja w stabilnych spółkach

Christopher C. Davis

Davis Advisors[/b]

Jeden z tych niezwykle poważanych przez konkurencję zarządzających, którzy pozostają stosunkowo słabo znani szerszemu gronu graczy. Zapewne dlatego, że rzadko udziela się w mediach, unikając komentarzy do bieżącej sytuacji na rynku. W ostatnich miesiącach Christopher Davis zupełnie zamilkł, jednak wiadomo, że są spółki, których akcje kupuje.

Ostatnie miesiące to dla kierowanych przez niego Davis Funds szczególnie bolesny okres, bo polityka inwestycyjna, zakładająca kupowanie walorów jedynie dużych, bardzo stabilnych firm, nie pozwala na próby oszukania bessy przez zakupy na szerszym rynku. W listopadzie Davis stwierdził jednak, że widzi okazję do kupna spółek, o których nigdy nie sądził, że będą w zasięgu funduszy inwestujących w wartość (kupujących spółki przecenione).

W końcówce ubiegłego roku (nowsze dane nie są dostępne) nabywał m.in. papiery farmaceutycznego ScheringPlough, technologicznych Monsanto i Paccar, a także SL Green Realty Corporation – funduszu inwestującego w nieruchomości komercyjne.

Nie zgadza się z tymi, którzy recesję chcą przeczekać z papierami dużych spółek farmaceutycznych w portfelach. Uważa, że presja na przychody tego sektora będzie rosnąć. Za aż jedną trzecią wartego około 60 mld dolarów portfela zarządzanego przez Davis Advisors odpowiadają wciąż akcje spółek finansowych, zawsze cieszące się szczególną estymą guru.

Davis Financial Fund w latach 1991–2007 przyniósł przeciętną roczną stopę zwrotu w wysokości 15,5 proc., podczas gdy średni roczny wzrost indeksu S&P 500 wynosił 9 proc. Z kolei fundusz Selected Americans corocznie plasuje się na czołowych pozycjach wśród funduszy spółek o dużej kapitalizacji. W 2005 r. zdolność Davisa do wypracowywania stabilnych zysków w długim terminie docenił serwis Morningstar. com, przyznając mu tytuł zarządzającego roku.

Chris Davis inwestowania uczył się od ojca i dziadka. Od nich też przejął naczelną zasadę, by traktować „akcje jak firmy”. Koncentruje się na rygorystycznej analizie fundamentalnej, po czym – w wypadku większych inwestycji – aranżuje spotkania z kierownictwem danej spółki, a także, jeśli to możliwe, z menedżerami niższego szczebla. Jeśli jakaś spółka wpadnie mu w oko, to najpierw sięga do ksiąg trzech – czterech jej konkurentów i upewnia się, że rzeczywiście ma ona przewagę.

[b]Recesja i spadki jeszcze potrwają

Warren Buffett

Berkshire Hathaway[/b]

Warren Buffett, amerykański inwestor giełdowy, większościowy udziałowiec firmy Berkshire Hathaway, jest nazywany Wyrocznią z Omaha ze względu na niezwykle trafne posunięcia rynkowe, jakich dokonywał w ciągu ponad 40 lat. Dzięki temu dysponował, według magazynu „Forbes”, w pierwszej połowie 2008 r. majątkiem wartym 62 mld USD i był wówczas najbogatszym człowiekiem świata. W 2004 r. ostrzegał przed nadmierną deprecjacją dolara związaną z powiększaniem się deficytu budżetowego USA. W 2007 r. mówił, że jego kraj może wkroczyć w 2008 r. w recesję.

Jesienią 2008 r. twierdził, że Barack Obama (któremu doradzał w trakcie kampanii wyborczej) uzdrowi gospodarkę, ale ożywienie nie nastąpi w krótkim terminie, pierwsze oznaki poprawy sytuacji makroekonomicznej pojawią się zaś w połowie 2009 r. W marcu mówił jednak, że najgorszy moment bessy jeszcze nie nadszedł. Sytuacja na rynku nieruchomości będzie lepsza dla inwestorów za co najmniej trzy lata. Bardzo wzrośnie bezrobocie, a inflacja może się zwiększyć. – Gospodarka spadła w przepaść – stwierdził. Przestrzegł jednak przed paniką.

Jego zdaniem, za pięć lat sytuacja makroekonomiczna USA będzie bardzo dobra.Buffett pozytywnie wypowiadał się w ostatnich miesiącach na temat stymulowania gospodarki za pomocą zwiększania wydatków państwa. Uważa, że taką politykę warto podjąć nawet kosztem zwiększenia deficytu budżetowego i inflacji.

Zdaniem wielu obserwatorów, Wyrocznię z Omaha zawodziła w zeszłym roku intuicja. „Podejmując decyzje inwestycyjne, popełniłem co najmniej jeden duży błąd i kilka mniejszych, które jednak także bolą” – napisał Buffett w liście do akcjonariuszy Berkshire Hataway, podsumowującym rok 2008. Wskazał w nim, że nie przewidział tego, że w drugiej połowie roku ceny ropy zaczną spadać. W wyniku błędnych decyzji stracił kilka miliardów dolarów na akcjach spółki naftowej ConocoPhillips. Fiaskiem zakończył się również jego październikowy apel na rzecz kupowania akcji amerykańskich spółek. W marcu przyznał, że się z nim pospieszył.

[b]Czeka nastotalne załamanie

Gerald Celente

Trends Research Institute[/b]

Gerald Celente, prezes firmy badawczej Trends Research Institute, trafnie przewidział m. in.: rewolucję islamską w Iranie, krach na Wall Street w 1987 r., rozpad ZSRR, azjatycki kryzys z 1997 r. oraz kryzys subprime. „Wszyscy, którzy poważnie traktują prognozy, powinni brać pod uwagę Trends Research Institute” – napisał dziennik „The Wall Street Journal”. W listopadzie 2007 r. Celente ostrzegał, że w 2008 r. dojdzie w USA do „gospodarczego 11 września”, czyli gwałtownego załamania na rynkach i gospodarczej recesji. Wskazał, że przez dłuższy czas wiele dużych firm giełdowych będzie ponosiło straty. Skończy się również okres koniunktury dla funduszy hedgingowych.

Jego prognozy z ostatnich miesięcy są skrajnie pesymistyczne. W 2008 r. wykupił domenę internetową panicof08. com („panika roku 2008”), teraz posiada domenę collapseof09. com („załamanie roku 2009”). – Nie będzie odbicia na rynkach i gospodarczego ożywienia ani w II kwartale roku 2009, ani w 2010, ani w 2011 – wskazał. Nazwał obecny okres dziejów gospodarczych świata największym kryzysem. Według niego, administracja Obamy nie zdoła opanować recesji. Ożywienia gospodarczego nie wywołają plany pomocowe uchwalane przez rządy wielu państw świata.

Po kryzysie na rynku nieruchomości mieszkaniowych załamanie dotknie sektor nieruchomości komercyjnych w USA, głównie budowanych pod powierzchnie handlowe. Przez rynek może się również przetoczyć kolejna fala bankructw banków. Na giełdach będzie w tym roku wciąż trwała bessa. Cena złota będzie zaś wzrastać i w długim terminie może przekroczyć nawet 2000 USD za uncję. Kupowanie tego kruszcu będzie jedyną pewną inwestycją.

Celente zapowiadał, że kryzys doprowadzi do znacznej deprecjacji dolara. Dotychczas przepowiednia ta nie do końca się sprawdziła. Dolar zyskał wobec euro od początku 2008 r. blisko 10 proc. Wiele prognoz publikowanych przez Celente jest bardzo ogólnych i pozostawia ich autorowi duży margines błędu. Na pytanie, jak może spaść indeks Dow Jones, Celente odparł: – Jedno jest pewne, nie dotknie zera.

[b]Bolesne zderzeniez rzeczywistością

Tobias Levkovich

główny strateg Citigroup[/b]

Zakończenia tego roku na poziomie 1000 pkt przez amerykański S&P 500 oczekuje Tobias Levkovich, główny strateg Citigroup. Uważa, że zniżki na giełdach w Stanach Zjednoczonych dobiegają końca, gdyż wyczerpuje się skłonność inwestorów do pozbywania się akcji. Do takiego wniosku prowadzi go między innymi analiza przepływów kapitału w funduszach inwestycyjnych. Na początku marca z podmiotów akcyjnych inwestorzy wycofywali pokaźne środki.

– To sygnał, że stracili wszelką nadzieję na poprawę sytuacji. Widzimy wiele oznak kapitulacji. Kontrariańsko – jest to zapowiedź zwyżek, twierdzi Levkovich. Jest przekonany, że IV kwartał 2008 r. i I kwartał tego roku będą pod względem spadku zysków amerykańskich przedsiębiorstw najgorsze. Podkreśla jednak, że poprawa wyników spółek i gospodarki nie będzie gwałtowna. Spodziewa się raczej najpierw ustabilizowania się sytuacji, głównie ze względu na proces delewarowania gospodarki (ograniczania ilości kredytu) oraz słabszą kondycję gospodarek na świecie. Na kolejne lata zakłada korzystne warunki do aktywnego inwestowania na parkiecie.

Levkovich nie ma jednak w ostatnich miesiącach najlepszej passy. Fatalnie w zderzeniu z rzeczywistością wypadają jego przewidywania z początku września 2008 r., kiedy zapowiadał największy od dekady wzrost notowań akcji. Upadek Lehman Brothers zweryfikował mocno te oczekiwania. Nauczony tym doświadczeniem, na początku października ubiegłego roku przeszedł z pozycji skrajnego byka na pozycję największego pesymisty wśród rynkowych strategów w Ameryce.

Dalej jednak jego prognozy zapowiadały odwrotny ruch rynku, niż miał miejsce w rzeczywistości. Spodziewał się wtedy odreagowania zniżek przez S&P 500 i zakończenia minionego roku na poziomie 1200 pkt. Tymczasem rynek w następnych tygodniach runął w jeszcze głębszą przepaść.

Powodem do zadowolenia nie może być też diagnoza z II połowy lipca minionego roku. Wskazywał w niej na zasadność przeważenia w portfelach akcji spółek finansowych. Powtarzał przy tym tę samą kwestię, co teraz: Inwestorzy na rynku akcji rzucili ręcznik i skapitulowali. Ogromnie dużo złych informacji zostało uwzględnionych w cenach akcji. Trzeba jednak przyznać, że przestrzegał wtedy przed walorami firm surowcowych.

[b]Surowce znowuzaczną drożeć

Jim Rogers

Rogers Holding[/b]

Przepowiada renesans rolnictwa i na potęgę kupuje surowce oraz akcje spółek z tego sektora. – Zobaczycie maklerów prowadzących taksówki. Ci sprytni nauczą się jeździć traktorami, bo czeka ich praca u farmerów. A lamborghini będą prowadzili 29-letni rolnicy. Więc powinniście znaleźć sobie fajnego farmera lub farmerkę i zahaczyć się u niego czy u niej, ponieważ to tam będzie się robiło pieniądze w ciągu kilku najbliższych dekad – powiedział w typowy dla siebie obrazowy sposób w ostatnim wywiadzie dla „Business Week”.

Jim Rogers to jeden z najbardziej znanych i ekscentrycznych inwestorów rynku akcji. Jego kariera na Wall Street zaczęła się na dobre w roku 1970, kiedy w wieku 28 lat założył z George’em Sorosem słynny Quantum Fund. Ten inwestujący pieniądze milionerów fundusz w ciągu kolejnych 11 lat przyniósł zysk w wysokości 3365 proc., podczas gdy indeks S&P 500 zyskał w tym okresie 47 proc. W ciągu kolejnych dwóch dekad Rogers dzielił czas między aktywność inwestorską, słynne podróże motocyklowe i samochodowe (w tym jedna, trwająca blisko trzy lata, dookoła świata) i wykłady na amerykańskich uczelniach.

Rogers wyspecjalizował się w inwestowaniu poza Stanami Zjednoczonymi, także na rynkach, gdzie inni gracze jeszcze nie dotarli. Zresztą rzadko podąża za rynkiem. Zalicza się do inwestorów kontrariańskich, podejmujących ruchy przeciwne do dominującego trendu. Ta cecha ostatnio chyba nie zawsze wychodziła mu na dobre. „Inwestycyjny rowerzysta” (tak zatytułował książkę opisującą jego najdłuższą podróż) nie stroni od konkretnych prognoz rynkowych, ale niektóre ze stawianych podczas trwającej bessy okazały się błędne.

Na przykład już w maju 2007 r. ostrzegał przed bańką na rynku chińskim, ale w październiku, tydzień po szczycie hossy, twierdził, że „to jeszcze nie bańka”. Z kolei w czerwcu 2008 r. twierdził, że najlepszą inwestycją na ubiegły rok będą surowce, których ceny po osiągnięciu w lipcu historycznych poziomów spadły jednak potem o 40–70 proc.

Trzeba jednak przyznać, że jego długoterminowe przewidywania się sprawdzają. Już w marcu 2007 był przekonany o nadchodzącym załamaniu się amerykańskiego sektora finansowego. – To będzie katastrofa dla wielu ludzi, którzy nie mają pojęcia, co dzieje się, gdy pęka nieruchomościowa bańka – mówił wówczas. Przewidywał też, że „niektóre rynki wschodzące pójdą w dół o 80 proc., inne o 50 proc. Niektóre najprawdopodobniej się załamią.” I tak też się stało.

Rogers jako jeden z pierwszych strategów sygnalizował nadejście surowcowego boomu. Dziś twierdzi, że obecne załamanie na tym rynku to tylko krótka korekta. Przez długie lata niezachwianie zachęcał do inwestowania w Chinach i szerzej w Azji (w tym celu w 2007 r. przeniósł się do Singapuru), jednak ostatnio i do nich stracił zaufanie. Pewien jest jednego: wpompowywanie w gospodarkę potężnych ilości pieniędzy może dać tylko krótkofalowe skutki. Recesja jedynie się przez to przeciągnie, a z nią – bessa na rynkach akcji.

[b]Premia za ryzyko wzrośnie

Bill Gross

PIMCO[/b]

Bill Gross (właściwie William H. Gross) jest założycielem jednego z największych funduszy obligacji na świecie – PIMCO. Z firmą jest związany ponad 38 lat. Zarządza przeszło 800 mld USD. Został uznany wraz ze swoim zespołem przez prestiżową firmę analityczną Morningstar za najlepszego zarządzającego w latach 1998, 2000 i 2007. Był pierwszą osobą, która została nagrodzona więcej niż raz.

Słynie z tego, że nie boi się przedstawiać długoterminowych prognoz. Również obecnie ma sprecyzowane poglądy. Uważa, że w przyszłości globalna gospodarka zostanie zdeterminowana przez trzy zjawiska: ograniczanie ilości kredytu (delewarowanie), zmniejszanie stopnia globalizacji oraz zwiększanie regulacji.

Te czynniki przyniosą utrzymywanie się podwyższonej premii za podejmowane ryzyko przy inwestycjach, większą zmienność rynków finansowych i tym samym niższe ceny aktywów. Szacuje, że w wyniku procesu delewarowania wartość zgromadzonych majątków na świecie (global wealth) zmniejszy się o 40 proc. Wskazuje na konieczność zrewidowania dotychczasowych „aksjomatów”, jak te, że akcje dają zarobić w długim terminie, a ceny nieruchomości nie mogą spaść. Tak więc bazowanie na historycznych stopach zwrotu przy ocenie potencjalnych zysków nie ma sensu.

Owocem tych zmian będzie inne rozłożenie akcentów przez inwestorów. Będą woleli mieć wróbla w garści niż gołębia na dachu. Odnosząc się do konkretnych aktywów, Gross stawia na spadek wartości dolara. Obligacje uznaje za przewartościowane, spodziewając się znacznego przyspieszenia inflacji. Ograniczenie premii za ryzyko inwestycji w akcje, co mogłoby poprawić koniunkturę giełdową, może nastąpić dopiero wtedy, kiedy spadnie premia za ryzyko kredytowe. Pesymistycznie ocenia Europę Środkowo-Wschodnią, której jako pierwszej wróży upadek.

Gross wskazuje też na to, że wszyscy są dziećmi hossy, choć niektórzy bardziej doświadczonymi. Bycie dzieckiem hossy oznacza oczekiwanie, że po okresowym spadku nastąpi zwyżka prowadząca do ustanowienia nowych szczytów na rynkach akcji. – O ile obecną sytuację historycy gospodarczy będą oceniać jako rewolucję, o tyle dla osób dziś żyjących jest ona rewolucją – twierdzi Gross. Dodaje, że w takich czasach inwestowanie nie jest dziecinną zabawą.

Fundusze PIMCO nie uniknęły zaangażowania w toksyczne aktywa. W portfelach miały obligacje znacjonalizowanych agencji Fannie Mae i Freddie Mac. W sierpniu 2007 r. kupowały obligacje Goldman Sachs i Deutsche Banku. Teraz Gross twierdzi, że potrzebne jest skupienie przez Rezerwę Federalną papierów wartościowych za 5–6 bln USD, czyli za mniej więcej dwa razy tyle, ile już skupiono i zadeklarowano, że zostanie skupione.

Parkiet PLUS
Prezes Tauronu: Los starszych elektrowni nieznany. W Tauronie zwolnień nie będzie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Parkiet PLUS
Czy bitcoin ma szansę na duże zwyżki w nadchodzących miesiącach?
Parkiet PLUS
Impuls inwestycji wygasł, ale w 2025 r. znów się pojawi
Parkiet PLUS
Jak kryptobiznes wygrał wybory prezydenckie w USA
Materiał Promocyjny
Cyfrowe narzędzia to podstawa działań przedsiębiorstwa, które chce być konkurencyjne
Parkiet PLUS
Szalona struktura polskiego wzrostu
Parkiet PLUS
Warszawska giełda chce być piękniejsza i bogatsza