Robert Prechter
guru lat 80.[/b]
Jest prezesem Elliott Wave International wydającej od kwietnia 1976 r. „Elliott Wave Theorist”, comiesięczny biuletyn poświęcony analizie rynków finansowych przy wykorzystaniu teorii fal Elliotta. Od 1979 r. wydawnictwo jest dostępne jedynie dla prenumeratorów. Początkowo pracował jako analityk techniczny w Merrill Lynch. Szerokiej publiczności dał się poznać w początkach lat 80., kiedy przedstawił optymistyczne prognozy dla rynku akcji w USA, a lista płatnych odbiorców biuletynu wzrosła do nawet 20 tys. W 1984 r. wygrał amerykańskie mistrzostwa inwestorów giełdowych US Trading Championship.
Ostatnio przypomniał o sobie na początku marca zaleceniami zamykania krótkich pozycji na amerykańskim rynku akcji, słusznie wskazując na mocne odbicie. Liczył jednak, że zacznie się dopiero po kilku tygodniach.
Do takiego wniosku doprowadziło go stwierdzenie, że w styczniu rynek rozpoczął ostatnią falę w pięcioczłonowej strukturze bessy. Jednocześnie jednak nie zachęca do zajmowania długich pozycji. – Rynek niedźwiedzia dopiero się zaczął – twierdzi Prechter. Wyjaśnia, że wiele osób niesłusznie bazuje na obserwacjach z niedawnej przeszłości i sądzi, że bessa kończy się, gdy indeksy poszły w dół o mniej więcej połowę. Przypomina, że rynek akcji w USA przeżył w latach 90. XX wieku okres najdłużej trwającego optymizmu, który nie powtórzy się przez najbliższe 300 lat – wieńczył supercykl.
W warstwie fundamentalnej rozwija koncepcję jaguar inflation w odpowiedzi na politykę Rezerwy Federalnej zwiększania dostępności kredytu. Wykazuje w ten sposób, że nie ma ona nieograniczonej mocy w tej sferze. Prechter każe sobie wyobrazić, co byłoby, gdyby władze zechciały, żeby każdy obywatel posiadał jaguara. W tym celu wybudowano by fabryki, wyprodukowano miliony tych aut i sprzedano za połowę ceny.
Po jakimś czasie cenę obniżono by do jednej czwartej wartości, żeby każdy mógł kupić dodatkowy samochód. Kiedy każdy miałby już po trzy takie pojazdy, zaczęto by je rozdawać za darmo. Wtedy jednak ludzie powiedzieliby, że i tak już kolejnego nie chcą. Tak samo jest z kredytem. Właśnie jesteśmy w takim okresie, kiedy nikt go już nie chce, bo i tak jest bardzo zadłużony.
Jak będzie można rozpoznać, że bessa rzeczywiście dobiega końca? Potrzeba tu wystąpienia czegoś w rodzaju krachu, kiedy obroty na rynku akcji potroiłyby się względem średniego poziomu. Alternatywą jest długi okres skrajnego pesymizmu i niskich obrotów. Ani jedno, ani drugie nie miało wciąż jeszcze miejsca – podsumowuje Prechter.
Jego krytycy wytykają mu jednak nietrafne opinie. W sierpniu 1993 r. ukazał się artykuł na pierwszej stronie „Wall Street Journal” zatytułowany: Robert Prechter zobaczył 3600 pkt na DJIA, ale sześć lat później. Odwoływał się do jego prognozy z 1987 r. Ostatnio krytycy zarzucają mu przegapienie okazji do dużych zysków na rynku ropy naftowej i złota. Oceniał, że ceny osiągnęły szczyt już w 2006 r., podczas gdy rzeczywiście nastąpił dwa lata później.
[b]Nadzieja w stabilnych spółkach
Christopher C. Davis
Davis Advisors[/b]
Jeden z tych niezwykle poważanych przez konkurencję zarządzających, którzy pozostają stosunkowo słabo znani szerszemu gronu graczy. Zapewne dlatego, że rzadko udziela się w mediach, unikając komentarzy do bieżącej sytuacji na rynku. W ostatnich miesiącach Christopher Davis zupełnie zamilkł, jednak wiadomo, że są spółki, których akcje kupuje.
Ostatnie miesiące to dla kierowanych przez niego Davis Funds szczególnie bolesny okres, bo polityka inwestycyjna, zakładająca kupowanie walorów jedynie dużych, bardzo stabilnych firm, nie pozwala na próby oszukania bessy przez zakupy na szerszym rynku. W listopadzie Davis stwierdził jednak, że widzi okazję do kupna spółek, o których nigdy nie sądził, że będą w zasięgu funduszy inwestujących w wartość (kupujących spółki przecenione).
W końcówce ubiegłego roku (nowsze dane nie są dostępne) nabywał m.in. papiery farmaceutycznego ScheringPlough, technologicznych Monsanto i Paccar, a także SL Green Realty Corporation – funduszu inwestującego w nieruchomości komercyjne.
Nie zgadza się z tymi, którzy recesję chcą przeczekać z papierami dużych spółek farmaceutycznych w portfelach. Uważa, że presja na przychody tego sektora będzie rosnąć. Za aż jedną trzecią wartego około 60 mld dolarów portfela zarządzanego przez Davis Advisors odpowiadają wciąż akcje spółek finansowych, zawsze cieszące się szczególną estymą guru.
Davis Financial Fund w latach 1991–2007 przyniósł przeciętną roczną stopę zwrotu w wysokości 15,5 proc., podczas gdy średni roczny wzrost indeksu S&P 500 wynosił 9 proc. Z kolei fundusz Selected Americans corocznie plasuje się na czołowych pozycjach wśród funduszy spółek o dużej kapitalizacji. W 2005 r. zdolność Davisa do wypracowywania stabilnych zysków w długim terminie docenił serwis Morningstar. com, przyznając mu tytuł zarządzającego roku.
Chris Davis inwestowania uczył się od ojca i dziadka. Od nich też przejął naczelną zasadę, by traktować „akcje jak firmy”. Koncentruje się na rygorystycznej analizie fundamentalnej, po czym – w wypadku większych inwestycji – aranżuje spotkania z kierownictwem danej spółki, a także, jeśli to możliwe, z menedżerami niższego szczebla. Jeśli jakaś spółka wpadnie mu w oko, to najpierw sięga do ksiąg trzech – czterech jej konkurentów i upewnia się, że rzeczywiście ma ona przewagę.
[b]Recesja i spadki jeszcze potrwają
Warren Buffett
Berkshire Hathaway[/b]
Warren Buffett, amerykański inwestor giełdowy, większościowy udziałowiec firmy Berkshire Hathaway, jest nazywany Wyrocznią z Omaha ze względu na niezwykle trafne posunięcia rynkowe, jakich dokonywał w ciągu ponad 40 lat. Dzięki temu dysponował, według magazynu „Forbes”, w pierwszej połowie 2008 r. majątkiem wartym 62 mld USD i był wówczas najbogatszym człowiekiem świata. W 2004 r. ostrzegał przed nadmierną deprecjacją dolara związaną z powiększaniem się deficytu budżetowego USA. W 2007 r. mówił, że jego kraj może wkroczyć w 2008 r. w recesję.
Jesienią 2008 r. twierdził, że Barack Obama (któremu doradzał w trakcie kampanii wyborczej) uzdrowi gospodarkę, ale ożywienie nie nastąpi w krótkim terminie, pierwsze oznaki poprawy sytuacji makroekonomicznej pojawią się zaś w połowie 2009 r. W marcu mówił jednak, że najgorszy moment bessy jeszcze nie nadszedł. Sytuacja na rynku nieruchomości będzie lepsza dla inwestorów za co najmniej trzy lata. Bardzo wzrośnie bezrobocie, a inflacja może się zwiększyć. – Gospodarka spadła w przepaść – stwierdził. Przestrzegł jednak przed paniką.
Jego zdaniem, za pięć lat sytuacja makroekonomiczna USA będzie bardzo dobra.Buffett pozytywnie wypowiadał się w ostatnich miesiącach na temat stymulowania gospodarki za pomocą zwiększania wydatków państwa. Uważa, że taką politykę warto podjąć nawet kosztem zwiększenia deficytu budżetowego i inflacji.
Zdaniem wielu obserwatorów, Wyrocznię z Omaha zawodziła w zeszłym roku intuicja. „Podejmując decyzje inwestycyjne, popełniłem co najmniej jeden duży błąd i kilka mniejszych, które jednak także bolą” – napisał Buffett w liście do akcjonariuszy Berkshire Hataway, podsumowującym rok 2008. Wskazał w nim, że nie przewidział tego, że w drugiej połowie roku ceny ropy zaczną spadać. W wyniku błędnych decyzji stracił kilka miliardów dolarów na akcjach spółki naftowej ConocoPhillips. Fiaskiem zakończył się również jego październikowy apel na rzecz kupowania akcji amerykańskich spółek. W marcu przyznał, że się z nim pospieszył.
[b]Czeka nastotalne załamanie
Gerald Celente
Trends Research Institute[/b]
Gerald Celente, prezes firmy badawczej Trends Research Institute, trafnie przewidział m. in.: rewolucję islamską w Iranie, krach na Wall Street w 1987 r., rozpad ZSRR, azjatycki kryzys z 1997 r. oraz kryzys subprime. „Wszyscy, którzy poważnie traktują prognozy, powinni brać pod uwagę Trends Research Institute” – napisał dziennik „The Wall Street Journal”. W listopadzie 2007 r. Celente ostrzegał, że w 2008 r. dojdzie w USA do „gospodarczego 11 września”, czyli gwałtownego załamania na rynkach i gospodarczej recesji. Wskazał, że przez dłuższy czas wiele dużych firm giełdowych będzie ponosiło straty. Skończy się również okres koniunktury dla funduszy hedgingowych.
Jego prognozy z ostatnich miesięcy są skrajnie pesymistyczne. W 2008 r. wykupił domenę internetową panicof08. com („panika roku 2008”), teraz posiada domenę collapseof09. com („załamanie roku 2009”). – Nie będzie odbicia na rynkach i gospodarczego ożywienia ani w II kwartale roku 2009, ani w 2010, ani w 2011 – wskazał. Nazwał obecny okres dziejów gospodarczych świata największym kryzysem. Według niego, administracja Obamy nie zdoła opanować recesji. Ożywienia gospodarczego nie wywołają plany pomocowe uchwalane przez rządy wielu państw świata.
Po kryzysie na rynku nieruchomości mieszkaniowych załamanie dotknie sektor nieruchomości komercyjnych w USA, głównie budowanych pod powierzchnie handlowe. Przez rynek może się również przetoczyć kolejna fala bankructw banków. Na giełdach będzie w tym roku wciąż trwała bessa. Cena złota będzie zaś wzrastać i w długim terminie może przekroczyć nawet 2000 USD za uncję. Kupowanie tego kruszcu będzie jedyną pewną inwestycją.
Celente zapowiadał, że kryzys doprowadzi do znacznej deprecjacji dolara. Dotychczas przepowiednia ta nie do końca się sprawdziła. Dolar zyskał wobec euro od początku 2008 r. blisko 10 proc. Wiele prognoz publikowanych przez Celente jest bardzo ogólnych i pozostawia ich autorowi duży margines błędu. Na pytanie, jak może spaść indeks Dow Jones, Celente odparł: – Jedno jest pewne, nie dotknie zera.
[b]Bolesne zderzeniez rzeczywistością
Tobias Levkovich
główny strateg Citigroup[/b]
Zakończenia tego roku na poziomie 1000 pkt przez amerykański S&P 500 oczekuje Tobias Levkovich, główny strateg Citigroup. Uważa, że zniżki na giełdach w Stanach Zjednoczonych dobiegają końca, gdyż wyczerpuje się skłonność inwestorów do pozbywania się akcji. Do takiego wniosku prowadzi go między innymi analiza przepływów kapitału w funduszach inwestycyjnych. Na początku marca z podmiotów akcyjnych inwestorzy wycofywali pokaźne środki.
– To sygnał, że stracili wszelką nadzieję na poprawę sytuacji. Widzimy wiele oznak kapitulacji. Kontrariańsko – jest to zapowiedź zwyżek, twierdzi Levkovich. Jest przekonany, że IV kwartał 2008 r. i I kwartał tego roku będą pod względem spadku zysków amerykańskich przedsiębiorstw najgorsze. Podkreśla jednak, że poprawa wyników spółek i gospodarki nie będzie gwałtowna. Spodziewa się raczej najpierw ustabilizowania się sytuacji, głównie ze względu na proces delewarowania gospodarki (ograniczania ilości kredytu) oraz słabszą kondycję gospodarek na świecie. Na kolejne lata zakłada korzystne warunki do aktywnego inwestowania na parkiecie.
Levkovich nie ma jednak w ostatnich miesiącach najlepszej passy. Fatalnie w zderzeniu z rzeczywistością wypadają jego przewidywania z początku września 2008 r., kiedy zapowiadał największy od dekady wzrost notowań akcji. Upadek Lehman Brothers zweryfikował mocno te oczekiwania. Nauczony tym doświadczeniem, na początku października ubiegłego roku przeszedł z pozycji skrajnego byka na pozycję największego pesymisty wśród rynkowych strategów w Ameryce.
Dalej jednak jego prognozy zapowiadały odwrotny ruch rynku, niż miał miejsce w rzeczywistości. Spodziewał się wtedy odreagowania zniżek przez S&P 500 i zakończenia minionego roku na poziomie 1200 pkt. Tymczasem rynek w następnych tygodniach runął w jeszcze głębszą przepaść.
Powodem do zadowolenia nie może być też diagnoza z II połowy lipca minionego roku. Wskazywał w niej na zasadność przeważenia w portfelach akcji spółek finansowych. Powtarzał przy tym tę samą kwestię, co teraz: Inwestorzy na rynku akcji rzucili ręcznik i skapitulowali. Ogromnie dużo złych informacji zostało uwzględnionych w cenach akcji. Trzeba jednak przyznać, że przestrzegał wtedy przed walorami firm surowcowych.
[b]Surowce znowuzaczną drożeć
Jim Rogers
Rogers Holding[/b]
Przepowiada renesans rolnictwa i na potęgę kupuje surowce oraz akcje spółek z tego sektora. – Zobaczycie maklerów prowadzących taksówki. Ci sprytni nauczą się jeździć traktorami, bo czeka ich praca u farmerów. A lamborghini będą prowadzili 29-letni rolnicy. Więc powinniście znaleźć sobie fajnego farmera lub farmerkę i zahaczyć się u niego czy u niej, ponieważ to tam będzie się robiło pieniądze w ciągu kilku najbliższych dekad – powiedział w typowy dla siebie obrazowy sposób w ostatnim wywiadzie dla „Business Week”.
Jim Rogers to jeden z najbardziej znanych i ekscentrycznych inwestorów rynku akcji. Jego kariera na Wall Street zaczęła się na dobre w roku 1970, kiedy w wieku 28 lat założył z George’em Sorosem słynny Quantum Fund. Ten inwestujący pieniądze milionerów fundusz w ciągu kolejnych 11 lat przyniósł zysk w wysokości 3365 proc., podczas gdy indeks S&P 500 zyskał w tym okresie 47 proc. W ciągu kolejnych dwóch dekad Rogers dzielił czas między aktywność inwestorską, słynne podróże motocyklowe i samochodowe (w tym jedna, trwająca blisko trzy lata, dookoła świata) i wykłady na amerykańskich uczelniach.
Rogers wyspecjalizował się w inwestowaniu poza Stanami Zjednoczonymi, także na rynkach, gdzie inni gracze jeszcze nie dotarli. Zresztą rzadko podąża za rynkiem. Zalicza się do inwestorów kontrariańskich, podejmujących ruchy przeciwne do dominującego trendu. Ta cecha ostatnio chyba nie zawsze wychodziła mu na dobre. „Inwestycyjny rowerzysta” (tak zatytułował książkę opisującą jego najdłuższą podróż) nie stroni od konkretnych prognoz rynkowych, ale niektóre ze stawianych podczas trwającej bessy okazały się błędne.
Na przykład już w maju 2007 r. ostrzegał przed bańką na rynku chińskim, ale w październiku, tydzień po szczycie hossy, twierdził, że „to jeszcze nie bańka”. Z kolei w czerwcu 2008 r. twierdził, że najlepszą inwestycją na ubiegły rok będą surowce, których ceny po osiągnięciu w lipcu historycznych poziomów spadły jednak potem o 40–70 proc.
Trzeba jednak przyznać, że jego długoterminowe przewidywania się sprawdzają. Już w marcu 2007 był przekonany o nadchodzącym załamaniu się amerykańskiego sektora finansowego. – To będzie katastrofa dla wielu ludzi, którzy nie mają pojęcia, co dzieje się, gdy pęka nieruchomościowa bańka – mówił wówczas. Przewidywał też, że „niektóre rynki wschodzące pójdą w dół o 80 proc., inne o 50 proc. Niektóre najprawdopodobniej się załamią.” I tak też się stało.
Rogers jako jeden z pierwszych strategów sygnalizował nadejście surowcowego boomu. Dziś twierdzi, że obecne załamanie na tym rynku to tylko krótka korekta. Przez długie lata niezachwianie zachęcał do inwestowania w Chinach i szerzej w Azji (w tym celu w 2007 r. przeniósł się do Singapuru), jednak ostatnio i do nich stracił zaufanie. Pewien jest jednego: wpompowywanie w gospodarkę potężnych ilości pieniędzy może dać tylko krótkofalowe skutki. Recesja jedynie się przez to przeciągnie, a z nią – bessa na rynkach akcji.
[b]Premia za ryzyko wzrośnie
Bill Gross
PIMCO[/b]
Bill Gross (właściwie William H. Gross) jest założycielem jednego z największych funduszy obligacji na świecie – PIMCO. Z firmą jest związany ponad 38 lat. Zarządza przeszło 800 mld USD. Został uznany wraz ze swoim zespołem przez prestiżową firmę analityczną Morningstar za najlepszego zarządzającego w latach 1998, 2000 i 2007. Był pierwszą osobą, która została nagrodzona więcej niż raz.
Słynie z tego, że nie boi się przedstawiać długoterminowych prognoz. Również obecnie ma sprecyzowane poglądy. Uważa, że w przyszłości globalna gospodarka zostanie zdeterminowana przez trzy zjawiska: ograniczanie ilości kredytu (delewarowanie), zmniejszanie stopnia globalizacji oraz zwiększanie regulacji.
Te czynniki przyniosą utrzymywanie się podwyższonej premii za podejmowane ryzyko przy inwestycjach, większą zmienność rynków finansowych i tym samym niższe ceny aktywów. Szacuje, że w wyniku procesu delewarowania wartość zgromadzonych majątków na świecie (global wealth) zmniejszy się o 40 proc. Wskazuje na konieczność zrewidowania dotychczasowych „aksjomatów”, jak te, że akcje dają zarobić w długim terminie, a ceny nieruchomości nie mogą spaść. Tak więc bazowanie na historycznych stopach zwrotu przy ocenie potencjalnych zysków nie ma sensu.
Owocem tych zmian będzie inne rozłożenie akcentów przez inwestorów. Będą woleli mieć wróbla w garści niż gołębia na dachu. Odnosząc się do konkretnych aktywów, Gross stawia na spadek wartości dolara. Obligacje uznaje za przewartościowane, spodziewając się znacznego przyspieszenia inflacji. Ograniczenie premii za ryzyko inwestycji w akcje, co mogłoby poprawić koniunkturę giełdową, może nastąpić dopiero wtedy, kiedy spadnie premia za ryzyko kredytowe. Pesymistycznie ocenia Europę Środkowo-Wschodnią, której jako pierwszej wróży upadek.
Gross wskazuje też na to, że wszyscy są dziećmi hossy, choć niektórzy bardziej doświadczonymi. Bycie dzieckiem hossy oznacza oczekiwanie, że po okresowym spadku nastąpi zwyżka prowadząca do ustanowienia nowych szczytów na rynkach akcji. – O ile obecną sytuację historycy gospodarczy będą oceniać jako rewolucję, o tyle dla osób dziś żyjących jest ona rewolucją – twierdzi Gross. Dodaje, że w takich czasach inwestowanie nie jest dziecinną zabawą.
Fundusze PIMCO nie uniknęły zaangażowania w toksyczne aktywa. W portfelach miały obligacje znacjonalizowanych agencji Fannie Mae i Freddie Mac. W sierpniu 2007 r. kupowały obligacje Goldman Sachs i Deutsche Banku. Teraz Gross twierdzi, że potrzebne jest skupienie przez Rezerwę Federalną papierów wartościowych za 5–6 bln USD, czyli za mniej więcej dwa razy tyle, ile już skupiono i zadeklarowano, że zostanie skupione.