Za ciasno na GPW? Spróbuj szczęścia na giełdach zagranicznych

Polski inwestor nie jest skazany na spółki notowane w Warszawie. Wystarczy odrobina chęci i można zacząć inwestować na parkietach całego świata. Jak się do tego zabrać?

Publikacja: 24.12.2013 12:00

Za ciasno na GPW? Spróbuj szczęścia na giełdach zagranicznych

Foto: Archiwum

Polski rynek kapitałowy jest stawiany za wzór do naśladowania dla naszych sąsiadów. Po upadku komunizmu i transformacji naszej gospodarki warszawska giełda urosła do pozycji lidera w Europie Środkowo-Wschodniej. Na pierwszej sesji w 1991 r. na GPW notowanych było zaledwie pięć spółek, a dzienne obroty wyniosły 19,9 mln ówczesnych złotych (1990 zł po denominacji). Dzisiaj te liczby wydają się śmieszne. Tylko na głównym parkiecie znajduje się 449 firm, a dzienne obroty akcjami sięgają co najmniej kilkuset milionów złotych. Na pierwszy rzut oka są to imponujące wartości. Z drugiej strony, na tle świata nasz rodzimy parkiet to w dalszym ciągu maluch.

 

Jednak w dobie globalizacji rynków finansowych polski inwestor nie musi ograniczać się tylko do giełdy przy Książęcej w Warszawie. Dzisiaj światowe rynki stoją otworem – wystarczy odrobina chęci i kilka kliknięć myszką. Każdy, nawet drobny, inwestor może rozbudować swój portfel o papiery spółek notowanych w Nowym Jorku, Tokio, Londynie czy Frankfurcie. Czy warto? Argumentów „za" jest wiele. Ultrałagodna polityka pieniężna w krajach rozwiniętych sprawiła, że wyceny spółek poszybowały w górę dużo bardziej niż w Warszawie. Indeksy S&P500 oraz DAX znajdują się w okolicach historycznych maksimów – w kończącym się roku urosły odpowiednio o 27 i 22 proc. Dla porównania: nasz WIG20 stracił ponad 7 proc. Prawdziwa hossa jest więc na giełdach rozwiniętych. Nic nie stoi na przeszkodzie, żeby polski inwestor na tym skorzystał i dodał do swojego portfela zagraniczne papiery. Poza tym na zachodnich giełdach obecne są spółki z sektorów, które nie występują na GPW. Przykładowo za oceanem wzięciem cieszą się firmy produkujące drukarki 3D czy podmioty z branży biotechnologicznej, która w Polsce dopiero raczkuje.

Rynki rozwinięte, takie jak Stany Zjednoczone, Europa Zachodnia i Japonia, to jednak nie wszystko. W nadchodzącym roku warto też obserwować sytuację na rynkach rozwijających się. Wielu ekspertów okrzyknęło je mianem największego rozczarowania 2013 roku. Indeks MSCI Emerging Markets stracił w ciągu ostatnich 12 miesięcy ponad 6 proc., podczas gdy MSCI World zyskał prawie 20 proc. Jednym z największych rozczarowań były parkiety w Turcji, Rosji i Brazylii. Wielu ekspertów uważa, że w 2014 r. sytuacja może się odwrócić i to właśnie gospodarki wschodzące powrócą do łask.

– Jeżeli chodzi o emerging markets, to polecam obserwację giełdy brazylijskiej oraz rosyjskiej. To mogą być ciekawe kierunki na 2014 r. Radziłbym natomiast unikać Turcji, gdzie największym problemem są kwestie polityczne – uważa Andrzej Lis, zarządzający funduszami Noble Funds TFI.

Inwestor bierny...

Jest kilka dróg, które umożliwiają rozpoczęcie inwestowania poza granicami naszego kraju. Na samym początku warto zadać sobie pytanie – jakim jest się typem gracza i jakie ma się oczekiwania? Zasadniczo inwestorów można podzielić na dwie grupy: biernych i aktywnych. Pierwszą tworzą ci, którzy nie mają czasu lub ochoty samodzielnie analizować fundamentów poszczególnych firm. Rozwiązaniem dla nich jest powierzenie kapitału funduszowi inwestycyjnemu, który inwestuje w spółki notowane na konkretnym rynku zagranicznym, np. giełdzie japońskiej, niemieckiej czy amerykańskiej. W ofercie krajowych TFI nie brakuje produktów opartych na rynkach zagranicznych.

Kolejną propozycją dla biernych graczy, którzy chcą poszukać zysków za granicą, jest zakup ETF. Fundusze tego typu odwzorowują zachowanie wybranych indeksów. Polski inwestor posiadający rachunek u krajowego brokera może umieścić w swoim portfelu ETF oparty chociażby na indeksie S&P500, DAX czy Nikkei225. Podobnie jest u brokerów foreksowych – większość z nich ma w swojej ofercie instrumenty, które pozwalają zarabiać na zmianie notowań światowych indeksów.

...oraz aktywny

Druga grupa, czyli inwestorzy aktywni, mają dużo większe możliwości. Jeśli dany gracz nie chce polegać na funduszach czy instrumentach indeksowych i woli sam dokonywać selekcji spółek, ma do wyboru dwie drogi.

Pierwsza z nich to otwarcie rachunku w zagranicznym biurze maklerskim. Takie rozwiązanie może mieć jednak wady, szczególnie jeśli chodzi o początkujących. Przykładowo – prowadzenie rachunku u brokerów amerykańskich dla nierezydentów USA wiąże się z opłatą rzędu 50–100 dolarów rocznie. Utrudnieniem są też kwestie formalne, czyli np. konieczność przesyłania dokumentów (koszt wysyłki obciąża inwestora), komplikacje z rozliczaniem podatku czy z ewentualnym składaniem reklamacji i rozwiązywaniem kwestii spornych. Jednym z podstawowych ograniczeń jest też po prostu bariera językowa, która może utrudniać dostęp do materiałów analitycznych oraz informacji prosto ze spółek. W przypadku wyboru brokera zagranicznego trzeba również pamiętać, że każdorazowo zostaniemy obciążeni kosztami przelewu oraz przewalutowania – koszt przekazów międzynarodowych jest zaś dużo większy niż krajowych. Trzeba też podkreślić, że powszechną praktyką u zagranicznych brokerów są minimalne wartości zleceń na zakup akcji, np. za co najmniej 1 tys. euro lub 1 tys. dolarów. To inaczej niż na warszawskiej giełdzie, gdzie inwestowanie z żadnym dolnym progiem się nie wiąże – możemy kupić zarówno jedną akcję Biotonu wartą kilka groszy, jak i jedną LPP, która kosztuje około 9 tys. zł.

Na początek wystarczy krajowy broker

Wcale nie trzeba być jednak klientem zagranicznych instytucji, żeby rozpocząć aktywne inwestowanie na światowych giełdach. Nie jesteśmy skazani na otwarcie rachunku u amerykańskiego, niemieckiego czy francuskiego pośrednika. Dostęp do rynków zagranicznych oferuje bowiem także większość krajowych biur maklerskich. Inna sprawa, że wiele z nich nadal traktuje ten rodzaj usług trochę po macoszemu – przejawia się to chociażby brakiem odpowiedniej zakładki i informacji na ich stronach internetowych.

Do niedawna niekwestionowanym liderem, jeśli chodzi o ofertę inwestycji zagranicznych, było KBC Securities, jednak kilka miesięcy temu biuro to zwinęło swoją działalność w Polsce. Portfel klientów KBC został przejęty przez DM BOŚ, który chwilę potem wprowadził do swojej oferty rynki zagraniczne. Przeglądając strony internetowe krajowych brokerów, trudno znaleźć bardziej profesjonalną ofertę skierowaną do drobnych graczy.

Prowizja decyduje o sukcesie

Przy wyborze biura maklerskiego kluczowym zagadnieniem są oczywiście opłaty i prowizje. Na co trzeba zwracać uwagę, analizując cennik? Haczykiem, na który można się nadziać, jest minimalna opłata, inna u każdego brokera. Jeżeli inwestor składa zlecenie o umiarkowanej wartości, np. na zakup akcji za 2–3 tys. zł, może się okazać, że prowizja zrujnuje inwestycję już na starcie. W praktyce opłaca się więc każdorazowo obliczać, jaką część zainwestowanej kwoty stanowi „danina" płacona na rzecz biura maklerskiego. Przeciętne prowizje krajowych biur przy składaniu zleceń na GPW wynoszą 0,19–0,35 proc. wartości transakcji, a minimalny ich poziom zaczyna się od 3 czy 5 zł. Jak to wygląda w przypadku inwestycji na giełdach zagranicznych?

Najbardziej korzystne opłaty narzuca DM BOŚ. Standardowa prowizja od zleceń na kasowym rynku akcji wynosi tylko 0,38 proc. wartości transakcji, ale nie mniej niż 38 zł – czyli około 9 euro lub równowartość w wybranej walucie zagranicznej. Dla przykładu DM BZWBK pobiera 0,49 proc. (0,35 proc. dla daytraderów), ale minimalna prowizja wynosi 20 euro lub dolarów. W ING Securities prowizja od zleceń wynosi 0,7 proc., ale minimalnie aż 70 euro. W Domu Maklerskim PKO BP usługa jest skierowana raczej do zamożnych klientów – minimalna wartość zlecenia zakupu zagranicznych akcji wynosi równowartość kwoty 50 tys. zł w jednej z następujących walut obcych: euro, dolarze, franku szwajcarskim lub funcie brytyjskim. Prowizja wynosi 0,50 proc., ale nie mniej niż 50 euro, dolarów lub równowartość 50 dolarów w przypadku pozostałych walut. W przypadku CDM Pekao cennik opłat jest zmienny i wysokość prowizji uzależniona jest od wartości zlecenia.

W cennikach brokerzy zaznaczają, że aktywni gracze mogą negocjować taryfę, ale drobnym druczkiem dopisane jest zazwyczaj, że zawieranie transakcji na rynkach zagranicznych może wiązać się z dodatkowymi kosztami, takimi jak np. opłata skarbowa, podatek transakcyjny, opłata za przechowywanie zagranicznych papierów wartościowych itd.

Co jest więc lepsze – rachunek za granicą czy u lokalnego brokera? Odpowiedź nie jest jednoznaczna. Ale dla początkującego i średniozaawansowanego inwestora lepszym rozwiązaniem jest pośrednik działający w Polsce.

Akcje to nie wszystko

Nie wszystkie biura umożliwiają inwestowanie bezpośrednio w akcje – czyli papiery wartościowe reprezentujące część kapitału zakładowego spółki akcyjnej. Najbardziej popularna alternatywa to kontrakty na różnice kursowe CFD (Contract For Difference). Ten rodzaj instrumentów znajduje się zarówno w ofercie tradycyjnych biur maklerskich, jak i brokerów stricte foreksowych. Decydując się na CFD, trzeba jednak mieć świadomość, że nie jest to taki sam instrument jak akcja. W przypadku CFD nie jesteśmy akcjonariuszem, ponieważ są to instrumenty pochodne – nie stanowią części kapitału zakładowego firmy. Cena kontraktu po prostu naśladuje zmianę cen akcji na giełdzie. Trzeba też zaznaczyć, że CFD najczęściej są tworzone jako instrumenty z dźwignią – co oznacza, że inwestycja wymaga złożenia jedynie depozytu zabezpieczającego, stanowiącego ułamek wartości kontraktu, ale też jest to inwestycja bardziej ryzykowna. Niewątpliwą zaletą CFD jest jednak możliwość grania zarówno na zwyżkę, jak i na spadek notowań.

Oferta zachodnich giełd w porównaniu z GPW jest ogromna. Liczba notowanych na nich akcji i indeksów idzie w dziesiątki tysięcy, a one z kolei są bazą dla kolejnych licznych instrumentów finansowych. Krajowe biura zazwyczaj udostępniają inwestycje w papiery najpopularniejszych firm, m.in. Apple'a, Facebooka, Nokii czy Coca-Coli. Nie oznacza to jednak, że polski inwestor jest skazany tylko na nie. Pracownicy biur maklerskich, z którymi się kontaktowaliśmy, przekonują, że nie ma zamkniętego katalogu dostępnych instrumentów. Jest to lista otwarta – jeżeli klient zgłosi zainteresowanie konkretnym papierem, to broker stanie na głowie, żeby spełnić jego oczekiwania. Klienci mogą wnioskować o dodanie do oferty dowolnego instrumentu. We wniosku należy tylko wskazać giełdę, na której notowany jest dany walor, oraz jego nazwę. Biura przekonują, że proces dodawania instrumentu trwa kilka godzin, choć w szczególnie skomplikowanych przypadkach może się wydłużyć.

Zakazane IPO

Decydując się na handel na zachodnich giełdach, warto jednak pamiętać o jednym dość istotnym ograniczeniu. Roland Paszkiewicz z CDM Pekao wskazuje, że polscy gracze praktycznie nie mają żadnych szans, aby objąć akcje w ramach ofert publicznych przeprowadzanych w Stanach Zjednoczonych. W związku z tym walory nowych spółek, np. debiutującego w listopadzie Twittera, można było kupić dopiero na otwarciu pierwszej sesji.

– Wynika to zarówno z ograniczeń prawnych w USA, jak i ze specyfiki rynku. To amerykański broker zazwyczaj decyduje, które grupy inwestorów obejmą akcje w ofercie publicznej. Poza tym wyjątkiem polski inwestor ma takie same przywileje jak gracze za oceanem, czyli np. otrzymuje dywidendę, ma prawo do uczestnictwa i głosu na walnym zgromadzeniu, prawo do majątku spółki w przypadku jej likwidacji – tłumaczy Roland Paszkiewicz.

Przekonuje on, że w dzisiejszych realiach przeciętny polski inwestor nie powinien obawiać się rynków zagranicznych. A wręcz przeciwnie. – Geograficzna dywersyfikacja porfela zabezpiecza przed ryzykiem płynącym z jednego rynku. Warto mieć świadomość, że dojrzałe giełdy są w stanie zaoferować inwestorowi większą płynność handlu, wąskie spready (różnica pomiędzy najlepszą ceną kupna i sprzedaży – red.) oraz możliwość wyboru spośród tysięcy dostępnych instrumentów – przekonuje specjalista CDM Pekao.

[email protected]

Instrumenty dostępne dla polskich inwestorów na rynkach zagranicznych

* Akcje

| papiery wartościowe reprezentujące część kapitału zakładowego spółki akcyjnej.

* CFD (Contract For Difference)

| pochodne instrumenty finansowe, które umożliwiają inwestorom wykorzystanie ruchów cen instrumentów bazowych bez konieczności ich posiadania. Kontrakty można wykorzystywać w transakcjach zarówno zakładających wzrost, jak i spadek kursu.

* ADR (American Depository Receipts)

| papiery wartościowe emitowane przez amerykańskie instytucje finansowe w celu umożliwienia inwestorom amerykańskim inwestowania kapitału w akcje spółek zagranicznych.

* GDR (Global Depository Receipts)

| czyli globalne kwity depozytowe. Certyfikat wystawiany w celu poświadczenia akcji złożonych w depozycie bankowym. Kolejny ze sposobów na umożliwienie inwestycji w spółki zagraniczne.

* ETF (Exchange Traded Fund)

| otwarte fundusze inwestycyjne, które mają na celu jak najdokładniejsze odzwierciedlenie zachowania określonego instrumentu bazowego.

* Fundusze inwestycyjne

| większość TFI posiada w swojej ofercie wyspecjalizowane fundusze, które inwestują na wybranych rynkach zagranicznych, np. w Japonii, Turcji czy Rosji.

Parkiet PLUS
Obligacje w 2025 r. Plusy i minusy możliwych obniżek stóp procentowych
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Parkiet PLUS
Zyski zamienione w straty. Co poszło nie tak
Parkiet PLUS
Prezes Ireneusz Fąfara: To nie koniec radykalnych ruchów w Orlenie
Parkiet PLUS
Powyborcze roszady na giełdach
Materiał Promocyjny
Cyfrowe narzędzia to podstawa działań przedsiębiorstwa, które chce być konkurencyjne
Parkiet PLUS
Unijne regulacje wymuszą istotne zmiany na rynku biopaliw
Parkiet PLUS
Prezes Tauronu: Los starszych elektrowni nieznany. W Tauronie zwolnień nie będzie