Rozumiem, że akcje małych debiutantów są mniej płynne, ale czy nie osiągają przy tym wyższych stóp zwrotu?
Przeciwnie, akcje dużych debiutantów nie tylko są obarczone mniejszym ryzykiem, ale dodatkowo w długim terminie radzą sobie lepiej, choć często na początku wydają się mało atrakcyjne. Z badań akademickich wynika, że najgorszej radzą sobie akcje najmniejszych debiutantów.
Wspomniał pan, że akcje, które tanieją pierwszego dnia notowań z trudem odrabiają później straty. Czy to oznacza, że jeśli walory debiutanta na pierwszej sesji zniżkują, to inwestorzy od razu powinni się z takiej inwestycji wycofać?
Krótkoterminowi inwestorzy faktycznie dobrze by zrobili, gdyby sprzedali akcje po cenie możliwie bliskiej emisyjnej. Długoterminowi inwestorzy nie muszą się tym jednak martwić. Przez długi termin rozumiem tu cztery lata. To bardzo ważne, aby tyle odczekać. Widać to choćby po tym, że istniejące na rynku indeksy debiutantów, z których spółki wypadają po dwóch latach notowań, mają znacznie niższe stopy zwrotu, niż nasze indeksy.
Czy inwestowanie wyłącznie we wchodzące na giełdy spółki to sensowna strategia, czy debiutanci powinni stanowić tylko część portfela?
Moim zdaniem to strategia sensowna, ale z zastrzeżeniami. Na przykład Europa, z pominięciem Polski, ma mało żywotny pierwotny rynek akcji, co uniemożliwia skonstruowanie solidnego portfela debiutantów. Ale w USA, Azji czy na poziomie globalnym, jest to możliwe. Przykładowo, gdyby ktoś naśladował nasz amerykański indeks od chwili jego powstania w sierpniu 2004 r., do dziś zarobiłby 135 proc., podczas gdy S&P 500 w tym czasie zyskał 24 proc.
USA to najatrakcyjniejszy rynek dla inwestorów, którzy chcą się skupiać na IPO?
Najwyższe stopy zwrotu w porównaniu do odpowiednich indeksów szerokiego rynku dawały jak dotąd akcje debiutantów z rynków dojrzałych, wyłączając Europę. To więc nie tylko USA, ale np. azjatyckie rynki dojrzałe: Hongkong, Japonia, Nowa Zelandia, Australia, Singapur. Dobrze sprawdzała się też strategia globalna. Ale na rynkach wschodzących, także w Chinach, indeksy debiutantów nie odbiegają mocno od benchmarków, choćby dlatego, że w skład tych benchmarków też wchodzi wielu debiutantów.
Ostatnio dużo mówi się o tym, że w Hongkongu, który wymienił pan wśród najatrakcyjniejszych rynków, aktywność na rynku pierwotnym zamiera, bo większość prywatyzowanych za pośrednictwem tamtejszej giełdy chińskich spółek, już ma to za sobą.
Według mnie, w Chinach jest wciąż wiele dużych spółek, które mogą trafić na hongkońską giełdę. Tyle, że nie są to np. banki, jak w ostatnich latach, ale na przykład firmy przemysłowe, surowcowe itd. A im w obecnych warunkach trudno byłoby sprzedać akcje, bo notowania firm z tych branż, które już są na giełdach, pozostawiały ostatnio wiele do życzenia.
Czy da się też wskazać sektory, z których spółki dają inwestorom najwięcej zarobić po debiucie?
W czerwcu w Malezji zadebiutowała sprywatyzowana firma Felda Global Ventures, produkująca olej palmowy. Jej akcje podrożały pierwszego dnia notowań o 20 proc. A był to drugi największy tegoroczny debiut. Ogólnie, producenci dóbr konsumpcyjnych – zarówno pierwszej potrzeby jak i wyższego rzędu – a także koncerny surowcowe i technologiczne, to z reguły atrakcyjne firmy. Z drugiej strony, ich akcje mogą być przez to wysoko wycenianie w ofertach publicznych. W efekcie, spółki z mniej atrakcyjnych sektorów, których akcje są sprzedawane taniej, mogą na dłuższą metę zapewnić wyższe stopy zwrotu.
Podsumujmy: jak inwestorzy mogą rozpoznać, jeszcze zanim zapiszą się na akcje danej spółki, czy jej debiut będzie udany i czy papiery te dadzą zarobić?
Wśród najważniejszych kryteriów wymieniłbym wycenę akcji w ofercie, tempo wzrostu przychodów firmy i perspektywy branży, w której ona działa. Oczywiście, atrakcyjne są zwłaszcza spółki, które sprzedają niewielki odsetek swoich akcji. Dobrze jest też, aby pieniądze z IPO nie trafiały do kieszeni dotychczasowych właścicieli firmy, tylko na inwestycje. Wyjątkiem to firmy sprzedawane przez fundusze venture capital, którymi warto się interesować.
W kwietniu prezydent USA Barack Obama podpisał ustawę JOBS, która ma pobudzić rynek pracy poprzez ułatwienie małym firmom dostępu do rynków kapitałowych. Poluzowane zostały m.in. kryteria dopuszczenia takich spółek na giełdę. To dobry pomysł?
Ustawa JOBS poluzowała wiele zapisów ustawy Sarbanesa-Oxleya z 2002 r., która chroniła inwestorów przed oszustwami. Od czasu, gdy ta ostatnia weszła w życie, jakość debiutów znacząco się poprawiła. Banki inwestycyjne są pewnie zadowolone ze zmian, bo im zależy na tym, żeby debiutów było jak najwięcej, a nie żeby były wysokiej jakości. Z punktu widzenia inwestorów ustawa jest jednak szkodliwa. Może doprowadzić do wzrostu liczby debiutów bardzo małych firm, których akcje nie radzą sobie na ogół najlepiej. Z tego powodu nie wierzę zresztą, żeby na dłuższą metę ustawa JOBS zwiększyła zatrudnienie: te firmy będą często bankrutowały i zwalniały ludzi.