Dość dawny, sprzed siedmiu lat, gdy do akademii tenisowej Mouratoglou pod Paryżem przyjechał z całą rodziną z Ameryki 4-letni Jan Silva. Chłopczyk miał wtedy swoje 5 minut – rodzice postanowili wychować go na geniusza tenisa, poczynili w tym celu odpowiednie kroki, to znaczy zawiadomili o tym fakcie media (mały Jan pojawił się w amerykańskich gazetach i nawet w „Today show" stacji NBC) i oświadczyli, że chętnie przyjmą wsparcie finansowe.
Choć sprawa z daleka wyglądała na naciąganie, Patrick Mouratoglou, syn pochodzącego z Grecji bogatego francuskiego biznesmena z branży energetycznej, uznał, że pomoże. Zobaczył chłopczyka z rakietą, sprowadził rodzinę Silvów do siebie, przez trzy lata ją utrzymywał, no i trenował Jana. Jak twierdził, wydawał na ten szczytny cel jakieś 140 tys. dolarów rocznie.
Niewiele z tego wyszło, mały tenisista, choć chyba rzeczywiście dobrze się zapowiadał, dziś gra sobie bez większych sukcesów w lokalnych turniejach dzieciaków w Kalifornii, jego rodzice z hukiem się rozwiedli, zdaje się szukają pracy w Sacramento, z marzeń o fenomenie rakiety, które zarobi dla siebie i dla nich miliony, nic nie wyszło. Państwo Silva próbowali jeszcze bez powodzenia zrobić zawodowego tenisistę także ze starszego syna Kadyna oraz wybitną baletnicę z córki Jasmin.
Czy ta historia czegoś nauczy szalonych tenisowych rodziców, którzy prawdopodobnie niedługo przeczytają i zobaczą, że Serena zarobiła w Nowym Jorku 3,6 mln dolarów? Pewnie nie nauczy. Starać się przypominać o tym, że dzieci to nie zabawki inwestycyjne, jednak trzeba. Dlatego z nadzieją obejrzałem zapowiedź filmu dokumentalnego pt. „Short game", który 20 września ma się pojawić na ekranach w USA i może kiedyś dotrze do Polski.