Kilka minut do końca, jest remis. I wtedy Robert Lewandowski dostaje piłkę na polu karnym, w tłoku jakoś wpycha ją do bramki Wojciecha Szczęsnego. Strzelec wykonuje wiadomą choreografię, bramkarz wysławia się tak, jak zawsze w takich przypadkach to robi, kamery pokazują powtórki z sześciu ujęć w jakości full HD.
No właśnie, na jednym z nich widać, że napastnik dotyka piłkę ręką, niby niewiele, ale trochę sobie pomaga. Sędzia nie widział, tłum na stadionie nie widział, nawet rywale nie bardzo widzieli, bo patrzyli na nogi Lewandowskiego i szarpali go za koszulkę, a my, telewidzowie na kanapie – świetnie wiemy, że gola uznać nie można.
Dzwonimy na niemiecki stadion? Nie dzwonimy. Do telewizji dzwonimy? Też nie. Do UEFA z pretensjami ślemy maila? Nie bardzo. Siedzimy dalej na kanapie i, jeśli przesadnie nie kibicujemy jednej z drużyn, myślimy, że sport to chaos, nad którym nawet opatrzność już nie panuje.
Jednak można coś z tym zrobić. Są dowody, że od czasu wynalezienia telewizorów wysokiej rozdzielczości oraz telefonów komórkowych da się nieco poprawić świat. Oto golfista Tiger Woods na 15. dołku turnieju Masters wbija piłkę do wody, ale następną upuszcza do kolejnego uderzenia jakieś dwa jardy obok miejsca, w którym powinien był to zrobić. Fakt, naradza się nad tym z partnerem, partner chyba nie ma pretensji, ale złamanie reguł jest.
Kamery w jakości full HD pokazują rzecz na świat cały. Świat cały może nie reaguje, ale dwie osoby znające reguły golfa i język angielski tak. Dzwonią prosto do Augusta National Golf Club, gdzie Masters się rozgrywa i jest afera. Woods dostaje karę dodatkową dwóch uderzeń, ale wie, że zgrzeszył (w zasadzie powinien być zdyskwalifikowany), więc nie protestuje. Turniej wygrywa ktoś inny, zasłużenie i uczciwie odbiera zieloną marynarkę oraz parę milionów w przeliczeniu na złote.