Ale „Świat 2040" Andrzeja Lubowskiego, książka, której tych cech z pewnością odmówić nie można, dowodzi, że to przepis niekompletny.
Autor, mieszkający w USA ekonomista z bogatym doświadczeniem w sektorze finansowym, dziś publicysta m.in. „Polityki" i członek rad nadzorczych (m.in. FM Banku), pozornie próbuje odpowiedzieć na postawione w tytule pytanie: jak będzie wyglądał świat za ćwierć wieku? A w szczególności, czy słabnące mocarstwa Zachodu, rozleniwione dobrobytem, pogrążone w jałowych sporach politycznych i długach, muszą nieuchronnie przegrać w starciu z wschodzącymi potęgami, które przecież nie są wolne od problemów? Odpowiedź, jak się domyślamy, brzmi: nie. Faktycznie jednak ten futurologiczny wątek zajmuje zaledwie kilka stron. Stanowi raczej pretekst do przedstawienia analizy współczesnego świata.
Z tego, że tytuł nie odpowiada treści książki, trudno czynić zarzut. To praktyka wśród wydawców powszechna, a próba syntetycznego przedstawienia zmieniającego się szybko i zawiłego globalnego porządku mogłaby być ciekawa, nawet bez wybiegania w przyszłość. Problem w tym, jak ta analiza jest prowadzona: Lubowskiego gubi jego erudycja. Zarzuca czytelników setkami faktów i obserwacji, anegdot i teorii, cytatów i bon motów, z których nie wyłania się żadna spójna wizja. Autorowi zdarza się nawet wtrącić tu i ówdzie akapit albo aforyzm całkowicie oderwany od kontekstu, jakby sądził, że o czymś koniecznie należy wspomnieć, ale nie miał pomysłu, jak wpleść to w narrację. Czytelnik może odnieść wrażenie, że ogląda kobierzec od spodniej strony, gdzie widać jedynie plątaninę nitek, ale już nie obraz, w który się układają, nie wspominając nawet o jego przekazie.
Podobno, na co utyskiwał prezydent USA Harry Truman, ekonomiści zawsze dzielą włos na czworo, unikając stawiania jednoznacznych tez. W tym wypadku autora usprawiedliwia dodatkowo to, że temat jego rozważań jest wyjątkowo niepodatny na uogólnienia. A jednak od książek można oczekiwać, że będą w jakiś sposób porządkowały rzeczywistość. Wiedzę o bieżących wydarzeniach można przecież czerpać z mediów.
Przyznaję, że piszę to z perspektywy dziennikarza, który na bieżąco śledzi informacje z całego świata. Ktoś, kto tego nie robi – albo ogranicza się do odbioru polskich mediów, skoncentrowanych na sprawach lokalnych – raczej książką Lubowskiego rozczarowany nie będzie. Dowie się z niej nawet o wydarzeniach, które miały miejsce... w sierpniu br. Taka aktualność jest w książkach niespotykana.