Co dwie waluty to nie jedna

Skoro rząd w Atenach nie ma pieniędzy na spłatę zobowiązań, może powinien je po prostu wydrukować? Część ekonomistów twierdzi, że byłoby to możliwe nawet w ramach strefy euro.

Publikacja: 07.06.2015 08:00

Wprowadzając równoległą walutę, grecki rząd musiałby zapobiec masowemu wybieraniu euro z banków.

Wprowadzając równoległą walutę, grecki rząd musiałby zapobiec masowemu wybieraniu euro z banków.

Foto: Archiwum

Kraj wchodzący do unii walutowej zrzeka się suwerenności w kwestiach walutowych. Rezygnuje z prowadzenia autonomicznej polityki pieniężnej i traci jeden z najskuteczniejszych automatycznych stabilizatorów koniunktury, jakim jest płynny kurs waluty. To brzmi na tyle tautologicznie, że nawet euroentuzjaści zgadzają się, że byłby to największy koszt ewentualnego wprowadzenia euro w Polsce, choć spodziewają się oczywiście rekompensujących go z nawiązką korzyści.

A jednak okazuje się, że przynależność do unii walutowej jest do pogodzenia z autonomią walutową. Można zjeść ciastko i mieć ciastko. Tak w każdym razie zdają się sądzić zwolennicy wprowadzenia w Grecji równoległej do euro waluty, co miałoby zapobiec bankructwu tego kraju, które dziś wydaje się już tylko kwestią czasu, niezależnie od tego, czy MFW i UE zgodzą się na odblokowanie pomocy finansowej dla Aten czy nie. Na dłuższą metę równoległa waluta miałaby też stanowić remedium na podstawową grecką bolączkę: brak konkurencyjności.

Obligacja to pieniądz

O koncepcji tej zrobiło się ponownie głośno, gdy dwa tygodnie temu agencja Bloomberga podała, że na jednym z poświęconych Grecji spotkań wspomniał o niej niemiecki minister finansów Wolfgang Schaueble. Tylko wspomniał, bez opiniowania, ale europejscy komentatorzy najwyraźniej mają wyrobione zdanie na temat tego, kto w rozgrywce o przyszłość Grecji rozdaje karty, bo nagle scenariusz wprowadzenia tam równoległej waluty zaczął być traktowany zupełnie serio, choć np. francuski minister finansów go wykluczył. Pomysł nie jest jednak nowy, w kręgach teoretyków dyskutowany jest od wybuchu kryzysu fiskalnego na obrzeżach eurolandu w 2010 r. Wśród jego orędowników są (lub byli, bo nie wszyscy zabierali głos w tej sprawie w ostatnich miesiącach) m.in. Charles Goodhart, były członek Komitetu Polityki Pieniężnej Banku Anglii, Thomas Mayer, wpływowy niemiecki ekonomista przez długi czas związany z Deutsche Bankiem, Christopher Pissarides, w 2010 r. uhonorowany Nagrodą Banku Szwecji imieniem Alfreda Nobla w dziedzinie ekonomii, a także... prezes NBP Marek Belka (w wywiadzie dla „Financial Times Deutschland" w marcu 2012 r.).

Tak naprawdę należałoby mówić o rodzinie koncepcji, bo propozycje zwolenników wprowadzenia w Grecji równoległej wobec euro waluty różnią się w szczegółach, nawet jeśli pominie się te, w świetle których byłby to jedynie etap przejściowy do pełnego Grexitu. Większości chodzi jednak zasadniczo o to, aby rząd w Atenach zaczął regulować krajowe zobowiązania – takie jak wypłaty pensji dla urzędników oraz świadczeń społecznych – w części lub w całości specjalnymi skryptami dłużnymi, zobowiązując się do ich wykupienia w nieokreślonej przyszłości. Te skrypty, nawet gdyby nie miały statusu prawnego środka płatniczego, tzn. nie istniałby w Grecji przymus ich akceptowania jako zapłaty, najprawdopodobniej szybko stałyby się alternatywnym wobec euro pieniądzem stosowanym w transakcjach wewnątrzkrajowych. Rząd mógłby zwiększać ich popularność, np. pozwalając spłacać w tej nowej jednostce część podatków. „W dzisiejszych czasach kraj nie musi mieć prawa drukowania pieniędzy, aby drukować pieniądze. Obligacje stanowią dziś pieniądz" – tłumaczył w lutym na swoim popularnym blogu John Cochrane, ekonomista z Uniwersytetu Chicagowskiego.

Powstała w ten sposób waluta – za wspomnianym Thomasem Mayerem nazwijmy ją geuro – szybko osłabiłaby się wobec euro. Dzięki temu, twierdzą zwolennicy tej koncepcji, Grecja odzyskałaby konkurencyjność na arenie międzynarodowej. Skoro pensje byłyby wypłacane częściowo w geuro – a Mayer sugeruje, żeby rząd zobowiązał do tego także pracodawców z sektora prywatnego – to ich poziom byłby niższy niż w sytuacji, gdy Grecy zarabiają tylko w euro. Dzięki temu greckie spółki mogłyby taniej oferować swoje produkty za granicą, ale wzrósłby też na nie lokalny popyt, bo alternatywa w postaci importu stałaby się droższa. Do tego Hellada zyskałaby na atrakcyjności cenowej wśród turystów. Z czasem gospodarka przyspieszyłaby na tyle, że Ateny mogłyby osiągnąć trwałą nadwyżkę budżetową i zacząć skrypty dłużne wykupywać. Swoje zagraniczne zobowiązania spłacałby oczywiście cały czas w euro, ale gdyby odeszły wydatki krajowe, na to pieniędzy mogłoby wystarczyć. A nawet jeśli nie, to MFW, EBC i KE mogłyby się zgodzić na odsunięcie w czasie wymagalności części długów, jeśli dzięki temu udałoby się uniknąć secesji Grecji od eurolandu, na czym instytucjom tym zależy.

Ekonomiczny eksperyment

Może się więc wydawać, że tzw. dualny system walutowy to dla Grecji rozwiązanie uszyte na miarę. Za jednym zamachem pozwoliłoby jej uniknąć niewypłacalności i ułatwiłoby przeprowadzenie tzw. wewnętrznej dewaluacji. Co więcej, pomysł był testowany. W Kalifornii w 2009 r. lokalny rząd chwilowo utracił płynność i regulował swoje zobowiązania skryptami dłużnymi, które z czasem wykupił. Półtora wieku wcześniej, w trakcie wojny secesyjnej w USA, związane z tym wydatki finansowały w ten sposób siły północy. Po zakończeniu konfliktu papiery dłużne wykupił rząd federalny w Waszyngtonie. „W mediach pełno dziś doniesień, że Grecja może zostać zmuszona do opuszczenia strefy euro. W mojej ocenie to nie ma sensu. Amerykańskie spółki, miasta, a nawet stany, bankrutują i nie muszą z tego powodu opuszczać strefy dolara" – zauważył we wspomnianym wpisie Cochrane. Do dziś dwie waluty są w obiegu na Kubie – peso wymienialne i peso niewymienialne. To drugie, którym posługują się zwyczajni Kubańczycy, służy wyłącznie do kupowania lokalnych produktów. Zresztą równoległych wobec oficjalnych walut jednostek płatniczych, które można wykorzystać w określonych okolicznościach lub miejscach, jest na świecie całe mnóstwo – od rozmaitych punktów przyznawanych w programach lojalnościowych przez waluty miejskie po banki czasu – a ich cel jest zawsze jeden: pobudzić dany wycinek gospodarki.

Nawet zwolennicy wprowadzenia w Grecji geuro przyznają jednak, że choć rozwiązanie to jest lepsze od dostępnych rządowi w Atenach alternatyw – bankructwa i powrotu do własnej waluty lub zastosowania się do terapii narzuconej przez MFW i UE – nie jest idealne. Zdają sobie np. sprawę z tego, że w poważne tarapaty mogłyby popaść banki. Z jednej strony wzrósłby ciężar długów tych greckich firm i gospodarstw domowych, które część przychodów uzyskiwałyby w nowej walucie słabnącej wobec euro. Długi bowiem nie zostałyby przewalutowane. Jeśli z tego powodu wzrósłby odsetek niespłacanych terminowo pożyczek, banki mogłyby wymagać dokapitalizowania – w euro oczywiście. Poza tym istniałoby duże ryzyko runu na banki, skoro „stare, dobre euro" miałoby większą wartość niż geuro. Mayer proponuje, aby rząd nałożył podatek – równy dyskontu, z jakim geuro byłoby notowane wobec euro – na wycofywanie depozytów i zagraniczne transfery, ale to tylko utrudniłoby Grekom regulowanie zobowiązań. Trudno więc uniknąć wrażenia, że w sektorze bankowym rozegrałby się taki sam scenariusz jak w przypadku Grexitu.

Szerszy problem jest taki, że geuro, aby jego wprowadzenie miało sens, musiałoby stracić na wartości odpowiednio dużo, aby przywrócić Grecji konkurencyjność, ale nie tyle, żeby rozpętała się głęboka deflacja (spowodowana spadkiem wyrażonej w euro wartości pieniądza w obiegu) zwiększająca ciężar długów i zmniejszająca wpływy podatkowe. Ale pewności, że tak by się stało, nie ma. Kurs nowej waluty bowiem byłby uzależniony od wielu czynników, w tym od tego, za jak prawdopodobne Grecy uznawaliby to, że rząd kiedyś zamieni ją z powrotem na euro w stosunku jeden do jednego. Gdyby uwierzyli, że terapia zadziała (albo np. gdyby rząd nadmiernie zwiększył atrakcyjność skryptów dłużnych, akceptując je po cenie nominalnej do płacenia wszystkich podatków), paradoksalnie mogłoby być zbyt silne, a wówczas problemy Grecji nie zostałyby rozwiązane. Gdyby nie uwierzyli, geuro mocno by osłabło, prowadząc do zubożenia greckiego społeczeństwa, a tego rząd, opierając się „upuszczaniu krwi" przez wierzycieli, próbuje przecież uniknąć.

Nie można oczywiście wykluczyć, że Grecja błyskawicznie odzyskałaby konkurencyjność, a uzyskany dzięki temu dodatni bilans handlowy zapewniłaby stały napływ euro do kraju i nadwyżki w jego budżecie pozwalające mu spłacić długi w euro i geuro. Ale to nic innego jak ryzykowny zakład. Choć więc na pierwszy rzut oka projekt wprowadzenia w Grecji równoległej waluty wygląda na cudowne remedium na jej bolączki, faktycznie byłby to eksperyment ekonomiczny na niespotykaną skalę. Być może właśnie dlatego tak rozpala wyobraźnie ekonomistów, którzy rzadko mają okazję eksperymentować.

[email protected]

Parkiet PLUS
Obligacje w 2025 r. Plusy i minusy możliwych obniżek stóp procentowych
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Parkiet PLUS
Zyski zamienione w straty. Co poszło nie tak
Parkiet PLUS
Prezes Ireneusz Fąfara: To nie koniec radykalnych ruchów w Orlenie
Parkiet PLUS
Powyborcze roszady na giełdach
Materiał Promocyjny
Cyfrowe narzędzia to podstawa działań przedsiębiorstwa, które chce być konkurencyjne
Parkiet PLUS
Unijne regulacje wymuszą istotne zmiany na rynku biopaliw
Parkiet PLUS
Prezes Tauronu: Los starszych elektrowni nieznany. W Tauronie zwolnień nie będzie