De Tomaso – te dwa słowa wywołują u wielu dzisiejszych 40-latków skurcz w gardle i wzruszenie nie mniejsze niż wspomnienie zapachu gumy Donald czy oglądane w internecie odcinki „Zrób to sam" Adama Słodowego. Dla mnie model tego superfajowskiego samochodu – pomarańczowy De Tomaso Mangusta – był najlepszym prezentem, jaki dostałem pod choinkę na początku lat 80. Nie był zdalnie sterowany (kogo było na to wówczas stać?), lecz na kabelku, ale jak pięknie pędził po gumoleum, wjeżdżał na nierówności dywanu i omijał wystające klepki w pokoju! Łza się w oku kręci!
Firma produkująca te luksusowe samochody sportowe została założona w Modenie w 1959 roku przez Alejandra de Tomaso. Pochodził on z rodziny włoskich imigrantów i urodził się w Buenos Aires w 1928 roku, ale gdy dorósł, opuścił Argentynę i wrócił do Europy, gdzie święcił triumfy jako kierowca Formuły 1. Sukcesy na torze pozwoliły mu założyć własną markę samochodową. Jego bolidy najpierw powstawały na bazie już istniejących modeli, ale od 1964 roku tworzył już własne konstrukcje, choć wyposażane zawsze w silniki Forda, oczywiście z powiększoną pojemnością.
Zaczęło się od De Tomaso Vallelunga z centralnie umieszczonym motorem pochodzącym z forda cortina, o pojemności 1,5 litra i mocy 105 KM (w opcji 135 KM). Dziś wydaje się to śmiesznie mało, ale wyposażony w nadwozie z włókna szklanego i ważący tylko 480 kg wóz miał znakomite osiągi. Vallelunga produkowany był do 1968 roku, sprzedano tylko 53 egzemplarze. Dziś to unikat.
W 1967 roku zadebiutowała Mangusta, oparta na tej samej płycie podłogowej, z nadwoziem firma Ghia zaprojektowanym przez jeszcze nieznanego Giorgetto Giugiaro. Tu napęd stanowił już 305-konny silnik o pojemności 4,8 litra, który ważącą niemal 1400 kg Mangustę rozpędzał do setki w siedem sekund, a strzałka szybkościomierza dochodziła do 250 km/h. Z 400 zbudowanych do 1971 roku egzemplarzy przetrwało niespełna 200. Ciekawostką jest pochodzenie nazwy modelu. Mangusta to drapieżnik pożerający kobry, a De Tomaso ochrzcił tak swój wóz, gdy obiecane przez Forda silniki trafiły do... brytyjskiego Shelby Cobra. Ile prawdy jest w tej opowieści?
Kolejnym znakomitym modelem był następca Mangusty De Tomaso Pantera, obleczony w nadwozie stworzone przez Toma Tijarda, Amerykanina duńskiego pochodzenia, cieszącego się wówczas w pełni zasłużoną opinią najlepszego projektanta samochodowego. W Panterze zastosowano fordowski silnik o pojemności 5,8 litra i mocy 300 KM. Osiągi tego modelu, ważącego niespełna 1300 kg, były jeszcze lepsze – sprint od 0 do 100 km/h w sześć sekund, prędkość maksymalna 280 km/h. Często krytykowano słabe prowadzenie tego auta, spowodowane przez rozkład masy w stosunku 32 do 68 proc. oraz bardzo niski prześwit, ale czy spędza to sen z powiek dzisiejszym kolekcjonerom?