Cadillac to synonim luksusu, amerykańska top klasa. Ponieważ jednak za oceanem zawsze lubiano wzorować się na wzorcach europejskich i do nich nawiązywać, w przypadku Cadillaca także znajdziemy silny związek ze Starym Kontynentem. Pisałem o tym przed ponad dwoma laty, więc historię tę warto przypomnieć.
Założycielem marki, istniejącej w Detroit już od 1902 roku, był Henry Leland. Gdy powstawało przedsiębiorstwo, wahał się, jak je nazwać. Nie sięgnął jednak po własne nazwisko, jak ma to miejsce u większości marek, lecz oddał hołd niejakiemu Antoine de Lamothe-Cadillacowi. Nie był to bynajmniej inny konstruktor samochodów, lecz francuski kawaler żyjący na przełomie XVII i XVIII wieku, oficer króla Ludwika XIV. Wybór zaskakujący, a jednak nie do końca. Otóż kawaler Antoine, po przybyciu do Ameryki, około roku 1701 założył na zachodnim brzegu jeziora Erie miejscowość o francusko brzmiącej nazwie Ville d'Etroit. Z czasem zmieniła ona nazwę na Detriot, a dwa wieki później stała się centrum amerykańskiego przemysłu samochodowego.
Amerykańska marka, wzorem swojego patrona, zawsze słynęła z klasy, elegancji i luksusu. Jednym z flagowych modeli ery powojennej stał się Cadillac Series 62, który produkowany był co prawda już od 1939 roku, ale największe uznanie zdobyły jego kolejne generacje. A było ich w sumie siedem, wytwarzanych do roku 1964, kiedy to model zastąpiono limuzyną o – jakżeby inaczej – znów francuskojęzycznej nazwie Calais.
W czasach, gdy z taśm produkcyjnych zjeżdżał model czekający dziś na klientów w samej Warszawie, Fleetwood było określeniem pakietu wyposażenia do różnych modeli Cadillaca. Historia Fleetwooda jako osobnego modelu rozpoczęła się w roku 1965. W interesującym nas Cadillacu 62 Fleetwood, wyposażonym w 150-konny silnik V8 o pojemności 5700 cm3, wspomniany na początku ojciec chrzestny na pewno czułby się znakomicie. Te potężne limuzyny były bardzo komfortowe i obszerne, choć słynęły z apetytu na paliwo. Czy Don Corleone i jemu podobni musieli jednak liczyć się z kosztami?
Sprowadzony zza oceanu egzemplarz pochodzi z roku 1947, ma przebieg wynoszący 175 000 km. Ma za sobą generalny remont, który przeszedł mniej więcej 10 lat temu, jeszcze w USA. Zyskał wtedy nowy lakier, piękną tapicerkę, genialne nowe hamulce i wiele elementów mechanicznych. Cena 105 000 zł nie wydaje się zatem zbyt wygórowana, za to, by poczuć się jak dawny król Nowego Jorku.