W ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy inwestorzy byli świadkami tylu wydarzeń, że można by było nimi zapełnić całą dekadę. Przeżywaliśmy wojny walutowe, niestandardowe działania banków centralnych (które albo budziły nadzieję, jak w przypadku EBC, albo strach, jak w przypadku chińskiego banku centralnego), zaskakującą minihossę w Europie oraz pęczniejącą i pękającą bańkę spekulacyjną na giełdzie w Szanghaju.
Gospodarka i polityka
Był też długotrwały trend boczny na Wall Street, który uśpił czujność inwestorów na tyle, że zostali zaskoczeni sierpniowym krachem. Ożywienie gospodarcze w Europie przeplatało się ze spowolnieniem w USA, a w przypadku niektórych rynków wschodzących – z recesją. Towarzyszyła temu zapaść na rynku surowców, którą raz wiązano z nadmierną podażą, raz z kurczącym się popytem z Chin, a w przypadku ropy – z „antyłupkowym" spiskiem.
W strefie euro kwestia zadłużenia Grecji wywołała burzę w szklance wody i szybko zniknęła z radarów inwestorów. Zastąpił ją wzmagający się problem z imigrantami, a związane z nim słowo „wojna" ponownie zagościło na pierwszych stronach gazet. Tym razem nikt już jednak nie zwracał uwagi na Ukrainę. Centrum wydarzeń stał się Bliski Wschód i Państwo Islamskie. Zmasowany atak islamistów w Paryżu, który stał się dla Europy odpowiednikiem ataku z 11 września 2001 r. w USA, spowodował, że dotychczasowy porządek na Starym Kontynencie zaczął zmieniać się na naszych oczach. Staliśmy się świadkami odbudowywania murów i zasieków na granicach (zewnętrznych i wewnętrznych) Europy, o których istnieniu zdążyliśmy już zapomnieć. We Francji, w trakcie obowiązywania stanu wyjątkowego, odbyły się wybory regionalne, które zdecydowanie wygrał Front Narodowy. Z kolei prezydent Rosji z największego wroga wolnego i cywilizowanego świata stał się jego obrońcą, o którego uwagę zabiegają przywódcy zachodnich mocarstw.
Podczas gdy w lipcu sytuacja w strefie euro uzależniona była od dobrej woli Niemiec i kanclerz Merkel, teraz, w obliczu zagrożenia terrorem, polityczne znaczenie największej gospodarki Europy zdecydowanie zmalało. To samo zresztą można powiedzieć o pozycji samej Angeli Merkel, której notowania w krajowych sondażach od kilku miesięcy systematycznie spadają. Te wydarzenia z ostatnich tygodni nie miały jeszcze znaczącego wpływu na bieżącą sytuację na rynkach finansowych. Zamachy w Paryżu nie wywołały co prawda paniki na giełdach, jednak mogą mieć przełożenie na gospodarkę i politykę w przyszłym roku. Chodzi tu na przykład o sytuację Rosji (możliwe złagodzenie sankcji) i ceny ropy naftowej czy odejście od polityki zaciskania pasa w Europie. Być może prezes Mario Draghi zdecyduje się na bardziej radykalne kroki w celu zwiększenia skali interwencji banku centralnego niż te, które ogłosił na początku grudnia, rozsierdzając jedynie zawiedzionych inwestorów.
Grudzień może być przełomowy
Czy jednak jeszcze bardziej agresywna polityka monetarna EBC jest teraz w ogóle potrzebna? Moim zdaniem nie. Oczywiście, im bliższy parytetu kurs euro w relacji do dolara, tym, zgodnie z przećwiczonym w pierwszym kwartale scenariuszem, lepiej dla rynku akcji na Starym Kontynencie. Jednak w dziele podtrzymywania wartości amerykańskiej waluty pomagać będzie Fed, rozpoczynając, zapewne już w przyszłym tygodniu, stopniowe podwyższanie podstawowych stóp procentowych. Natomiast akcja kredytowa banków, która rzeczywiście była kotwicą trzymającą na mieliźnie europejską gospodarkę przez ostatnie lata, w tym roku zdecydowanie ruszyła z miejsca. Dotyczy to szczególnie pożyczek konsumpcyjnych, ponieważ kredyt dla firm pozostaje w stagnacji. Ostatnie dane gospodarcze ze strefy euro także nie dają podstaw do niepokoju i nie wymuszają jeszcze większego zaangażowania EBC. Zarówno sprzedaż detaliczna, jak i produkcja przemysłowa czy wskaźniki PMI wskazują na fazę ożywienia w europejskiej gospodarce.