Nerwowa końcówka nerwowego roku

Mijający rok okazał się dla rynków finansowych odpowiednikiem prawdziwego arcydzieła wśród filmów grozy. Zaczęło się od trzęsienia ziemi, czyli uwolnienia kursu franka przez szwajcarski bank centralny. Później napięcie już tylko rosło. Najlepsze jest to, że choć do końca roku pozostało dwa tygodnie, to nadal ciężko wyrokować, jakiego zakończenia możemy się spodziewać.

Publikacja: 12.12.2015 10:02

Nerwowa końcówka nerwowego roku

Foto: Fotorzepa, Grzegorz Psujek gkmp Grzegorz Psujek

W ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy inwestorzy byli świadkami tylu wydarzeń, że można by było nimi zapełnić całą dekadę. Przeżywaliśmy wojny walutowe, niestandardowe działania banków centralnych (które albo budziły nadzieję, jak w przypadku EBC, albo strach, jak w przypadku chińskiego banku centralnego), zaskakującą minihossę w Europie oraz pęczniejącą i pękającą bańkę spekulacyjną na giełdzie w Szanghaju.

Gospodarka i polityka

Był też długotrwały trend boczny na Wall Street, który uśpił czujność inwestorów na tyle, że zostali zaskoczeni sierpniowym krachem. Ożywienie gospodarcze w Europie przeplatało się ze spowolnieniem w USA, a w przypadku niektórych rynków wschodzących – z recesją. Towarzyszyła temu zapaść na rynku surowców, którą raz wiązano z nadmierną podażą, raz z kurczącym się popytem z Chin, a w przypadku ropy – z „antyłupkowym" spiskiem.

W strefie euro kwestia zadłużenia Grecji wywołała burzę w szklance wody i szybko zniknęła z radarów inwestorów. Zastąpił ją wzmagający się problem z imigrantami, a związane z nim słowo „wojna" ponownie zagościło na pierwszych stronach gazet. Tym razem nikt już jednak nie zwracał uwagi na Ukrainę. Centrum wydarzeń stał się Bliski Wschód i Państwo Islamskie. Zmasowany atak islamistów w Paryżu, który stał się dla Europy odpowiednikiem ataku z 11 września 2001 r. w USA, spowodował, że dotychczasowy porządek na Starym Kontynencie zaczął zmieniać się na naszych oczach. Staliśmy się świadkami odbudowywania murów i zasieków na granicach (zewnętrznych i wewnętrznych) Europy, o których istnieniu zdążyliśmy już zapomnieć. We Francji, w trakcie obowiązywania stanu wyjątkowego, odbyły się wybory regionalne, które zdecydowanie wygrał Front Narodowy. Z kolei prezydent Rosji z największego wroga wolnego i cywilizowanego świata stał się jego obrońcą, o którego uwagę zabiegają przywódcy zachodnich mocarstw.

Podczas gdy w lipcu sytuacja w strefie euro uzależniona była od dobrej woli Niemiec i kanclerz Merkel, teraz, w obliczu zagrożenia terrorem, polityczne znaczenie największej gospodarki Europy zdecydowanie zmalało. To samo zresztą można powiedzieć o pozycji samej Angeli Merkel, której notowania w krajowych sondażach od kilku miesięcy systematycznie spadają. Te wydarzenia z ostatnich tygodni nie miały jeszcze znaczącego wpływu na bieżącą sytuację na rynkach finansowych. Zamachy w Paryżu nie wywołały co prawda paniki na giełdach, jednak mogą mieć przełożenie na gospodarkę i politykę w przyszłym roku. Chodzi tu na przykład o sytuację Rosji (możliwe złagodzenie sankcji) i ceny ropy naftowej czy odejście od polityki zaciskania pasa w Europie. Być może prezes Mario Draghi zdecyduje się na bardziej radykalne kroki w celu zwiększenia skali interwencji banku centralnego niż te, które ogłosił na początku grudnia, rozsierdzając jedynie zawiedzionych inwestorów.

Grudzień może być przełomowy

Czy jednak jeszcze bardziej agresywna polityka monetarna EBC jest teraz w ogóle potrzebna? Moim zdaniem nie. Oczywiście, im bliższy parytetu kurs euro w relacji do dolara, tym, zgodnie z przećwiczonym w pierwszym kwartale scenariuszem, lepiej dla rynku akcji na Starym Kontynencie. Jednak w dziele podtrzymywania wartości amerykańskiej waluty pomagać będzie Fed, rozpoczynając, zapewne już w przyszłym tygodniu, stopniowe podwyższanie podstawowych stóp procentowych. Natomiast akcja kredytowa banków, która rzeczywiście była kotwicą trzymającą na mieliźnie europejską gospodarkę przez ostatnie lata, w tym roku zdecydowanie ruszyła z miejsca. Dotyczy to szczególnie pożyczek konsumpcyjnych, ponieważ kredyt dla firm pozostaje w stagnacji. Ostatnie dane gospodarcze ze strefy euro także nie dają podstaw do niepokoju i nie wymuszają jeszcze większego zaangażowania EBC. Zarówno sprzedaż detaliczna, jak i produkcja przemysłowa czy wskaźniki PMI wskazują na fazę ożywienia w europejskiej gospodarce.

Eskalacja oczekiwań prowadzi nieuchronnie do rozczarowania, czego świadkami byliśmy w pierwszym tygodniu grudnia. Ma to szczególnie destrukcyjne konsekwencje, gdy, tak jak obecnie, dalsze interwencje monetarne wydają się zbędne. W rezultacie zamiast spokojnej końcówki roku mamy nerwowe ruchy cen surowców, kursów walut oraz indeksów akcji i obligacji. Gwałtowne umocnienie euro, zupełnie wbrew intencjom szefa EBC, spowodowało równie nagły i bolesny odwrót od akcji na europejskich parkietach. Na szczęście rynek akcji na Wall Street w dalszym ciągu podąża ścieżką wytyczoną po krachu z sierpnia 2011 r.

Wtedy to, po trwających blisko dwa miesiące zmaganiach z 200-sesyjną średnią, w drugiej połowie grudnia rozpoczął się właściwy atak indeksów na szczyty z pierwszej połowy roku. Formalnie na zwycięstwo rynku byka (nowe rekordy) trzeba było poczekać do końca lutego 2012 r., jednak kamień węgielny pod fundament tego ruchu wmurowano dokładnie dwie sesje po trzecim piątku grudnia. Dlaczego akurat wtedy? Ponieważ miało to miejsce tuż po dniu wygaśnięcia kontraktów terminowych i opcji, co w czasach podwyższonej zmienności i dużej niepewności może mieć istotne znaczenie. Momenty te często bywały przełomowe dla zmian (i to w obie strony) średnioterminowych trendów.

Co to ma wspólnego z obecną korektą? Tym razem trzeci piątek miesiąca przypada 18 grudnia, dwa dni po wysoce prawdopodobnym ogłoszeniu decyzji Fedu o pierwszej od ponad dekady podwyżce stóp procentowych. Dodatkowo, zgodnie z wyliczeniami analityków JP Morgan, wartość opcji wygasających w przyszłym tygodniu jest największa od lat i sięga ponad 1 biliona dolarów. Jeśli rynek miałby rozpocząć jakiś jednoznaczny ruch, to zgodnie z wzorcem sprzed czterech lat i po rozwianiu wątpliwości dotyczących podwyżek stóp w USA powinien to być początek świątecznego tygodnia. Wielu inwestorów, w tym analitycy JP Morgan, obawia się raczej negatywnych konsekwencji tej koincydencji zdarzeń. Ja jednak mam nadzieję, że powtórzy się scenariusz z 2011 r. i nie będzie przykrych niespodzianek.

Analogia do wydarzeń na Węgrzech

Ma to kluczowe znaczenie dla naszego parkietu, który, wraz z giełdami na Ukrainie, w Egipcie czy w Kolumbii, zalicza się do najsłabszych rynków świata ostatniego półrocza. Taki stan rzeczy jest wyłącznie efektem decyzji politycznych, zarówno starego, jak i nowego rządu. Być może wybór węgierskiej drogi radzenia sobie z gospodarką i nastojami społecznymi był jedynym możliwym. Być może w przyszłości przyniesie dobre rezultaty, jednak teraz jego konsekwencje są dramatyczne. Nasza giełda, a szczególnie spółki z indeksu WIG20, zupełnie oderwała się od gospodarczej rzeczywistości. Jedynie nienarażony na polityczne wpływy segment mniejszych i średnich firm broni jeszcze honoru warszawskiego parkietu. Tegoroczna siła tych firm koresponduje z 3,5-proc. wzrostem PKB, podczas gdy tak znacząca słabość indeksu dużych spółek zazwyczaj była równoznaczna z ekonomiczną zapaścią w kraju.

Dodatkowo, zachowanie naszego rynku jest z miesiąca na miesiąc coraz bardziej odległe od trendów panujących na sąsiednich parkietach, z którymi do tej pory szliśmy ramię w ramię. Analogia do doświadczeń giełdy z Budapesztu, która od końca 2010 r. narażona była na negatywne konsekwencje reformatorskich zapędów premiera Wiktora Orbána, nasuwa się sama i nie napawa optymizmem. Choć nominalny dołek indeks BUX odnotował stosunkowo szybko, bo podczas krachu z 2011 r., to relatywna słabość spółek z Budapesztu w relacji do giełd regionu trwała ponad dwa lata, aż do końca ubiegłego roku. Dopiero po pewnym czasie od wdrożenia wszystkich kosztownych rozwiązań np. dla banków, przy nieco łagodniejszej retoryce Orbána i poprawie sytuacji gospodarczej, zagraniczni inwestorzy powrócili na węgierską giełdę. Porównanie wycen i notowań największych banków obu krajów, czyli OTP i PKO BP, sugeruje, że relatywną karą nałożoną przez inwestorów na węgierskiego kredytodawcę było obniżenie wyceny względem polskiego odpowiednika o 30–40 proc. w latach 2011–2013, w porównaniu z wcześniejszym okresem.

W tym roku sytuacja się odwróciła, a wycena polskiego banku zanurkowała względem OTP, wypełniając historyczną analogię. Wygląda na to, że polityczna zapowiedź sprzed kilku lat, że w Warszawie będziemy mieli drugi Budapeszt, zrealizowała się z zadziwiającą dokładnością. W rezultacie w strategiach domów inwestycyjnych Europy Zachodniej na 2016 r. rekomenduje się przeważanie Węgier, a niedoważanie Polski, czyli odwrócenie strategii z poprzednich lat. Czyli, jak pokazuje węgierski przykład, nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło.

Pozytywne jest też to, że jeśli światowe giełdy podążą za wzorcem z przełomu lat 2011 i 2012, mierząc się z historycznymi szczytami, mamy szanse ustanowić nominalny dołek ponadpółrocznej fali politycznych spadków jeszcze w tym roku i to blisko obecnych poziomów indeksów. Jednak na odzyskanie utraconej w tym czasie siły względem giełd regionu będziemy musieli poczekać znacznie dłużej.

Parkiet PLUS
Obligacje w 2025 r. Plusy i minusy możliwych obniżek stóp procentowych
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Parkiet PLUS
Zyski zamienione w straty. Co poszło nie tak
Parkiet PLUS
Prezes Ireneusz Fąfara: To nie koniec radykalnych ruchów w Orlenie
Parkiet PLUS
Powyborcze roszady na giełdach
Materiał Promocyjny
Cyfrowe narzędzia to podstawa działań przedsiębiorstwa, które chce być konkurencyjne
Parkiet PLUS
Unijne regulacje wymuszą istotne zmiany na rynku biopaliw
Parkiet PLUS
Prezes Tauronu: Los starszych elektrowni nieznany. W Tauronie zwolnień nie będzie