Na spóźniony rajd Świętego Mikołaja z prawdziwego zdarzenia trudno liczyć w tygodniu, w którym odbędzie się przełomowe posiedzenie amerykańskiej Rezerwy Federalnej, ale choć podwyżka stóp wydaje się niemal przesądzona, kierunek, w którym podążą indeksy, stanowi sporą niewiadomą.
Od paniki do nadziei
Drugi tydzień grudnia na warszawskim parkiecie pod względem skali spadków zapowiadał się jeszcze gorzej niż dwa poprzednie. Już po trzech pierwszych sesjach WIG20 tracił 5 proc., docierając do 1773 punktów, czyli najniżej od połowy lipca 2009 r. Być może to właśnie strach przed dołkiem z tamtego okresu zmobilizował byki do obrony. Wiele się mówi o potężnym wyprzedaniu w segmencie największych spółek, jednak czwartkowy zryw nie byłby prawdopodobnie możliwy bez odpowiedniego impulsu, który pojawił się już dzień wcześniej. Mowa oczywiście o deklaracji ministra Krzysztofa Tchórzewskiego, z której wynikało, że nie musi dojść do łączenia spółek energetycznych z węglowymi, uzupełnionej jednak zapowiedzią uczestnictwa tych pierwszych w finansowaniu górnictwa. To wystarczyło, by dramatyczna przecena akcji energetycznych koncernów przerodziła się w szał zakupów, który dzień później udzielił się także walorom innych spółek, głównie banków. To mamy świeżo w pamięci, warto jednak przypomnieć, że sześć lat temu WIG20 po ustanowieniu dołka w okolicach 1760 punktów w tym samym tygodniu wzrósł o 6 proc., a w kolejnym zyskał prawie 10 proc. Tamten zryw zapoczątkował trwającą prawie półtora roku falę hossy. Niestety, na powtórkę takiego scenariusza na razie raczej się nie zanosi. Ale na jakiś rajd pocieszenia warszawscy inwestorzy mogą chyba jednak liczyć. Tym bardziej że notowaniom banków sprzyjają sygnały dotyczące tego, że pomoc zadłużonym we frankach przesuwa się w dół na liście rządowych i prezydenckich priorytetów. Pamiętać jednak należy, że sytuacja ulega dynamicznym zmianom i kolejna wypowiedź w którejkolwiek z drażliwych kwestii może diametralnie odmienić nastroje. Dopóki choćby te najważniejsze kwestie nie zostaną wyjaśnione, trudno liczyć na poprawę giełdowej koniunktury.
Do niedawna inwestorom mniej wrażliwym na silne emocje można było sugerować poszukiwanie szczęścia i zysków w segmencie małych i średnich spółek. Jednak ostatnie dwa tygodnie podkopały nieco te rachuby. mWIG40, spadając poniżej 3500 punktów, wysłał sygnał ostrzegawczy, a silniejszego wsparcia można wypatrywać w okolicach 3400 punktów. Tym bardziej że do minionego czwartku nie widać było chęci do odreagowania w grupie średniaków. Mówiąc bardziej precyzyjnie, odreagowanie widać było w przypadku walorów najmocniej przecenionych, traciły zaś zdecydowanie akcje spółek o silnych fundamentach, które do tej pory opierały się spadkom. Takie zachowanie rynku nie świadczy najlepiej o jego sile i nie daje wystarczających podstaw do optymizmu.
Cechą wspólną dla wszystkich segmentów warszawskiego parkietu, na którą warto zwrócić uwagę, jest wzrost obrotów. Choć zwykle przy spadających cenach taka tendencja nie ma pozytywnej wymowy, to jednak jej interpretacja wcale nie jest tak jednoznaczna. Z jednej strony świadczy ona o rosnącej determinacji w pozbywaniu się akcji, ale z drugiej świadczy o tym, że znajdują się chętni do ich przejmowania. Kupujący z pewnością nie robią tego z desperacji, lecz z wyrachowania. Pesymiści twierdzą, że nie łapie się spadających noży, ale kupowanie, gdy leje się krew, też ma swoje uzasadnienie.
Yellen nie popełni błędu Draghiego
Na głównych giełdach światowych krew się nie leje, ale nastroje także nie są najlepsze i o Świętym Mikołaju nikt nie wspomina. Inwestorzy w Paryżu i Frankfurcie wciąż nie mogą otrząsnąć się po rozczarowaniu, jakie sprawił im Europejski Bank Centralny, a gracze na Wall Street z pewnym niepokojem czekają na posiedzenie Fedu. Choć zapowiadana i oczekiwana już od tak dawna podwyżka stóp procentowych wydaje się niemal pewna, to wcale nie jest pewne, jak zareagują na nią rynki. W dodatku będzie to zależało od tego, co na osłodę będzie im miała do powiedzenie Janet Yellen. Ważniejsza od samej podwyżki będzie bowiem zapowiedź dalszych działań Rezerwy Federalnej. Analitycy i inwestorzy już teraz spekulują, jak wysoko będą amerykańskie stopy za rok o tej porze. Na razie przeważają optymiści wierzący w to, że kondycja gospodarki pozwoli na ich podwyższenie nawet do 1–1,25 proc. Prognozować każdy może, ale doświadczenia ostatnich 12 miesięcy uczą, że ze stawianiem pieniędzy na określony scenariusz lepiej się za bardzo nie spieszyć. Z dużym prawdopodobieństwem można natomiast założyć, że szefowa Fedu oznajmi, że działania w polityce pieniężnej będą zależeć od stanu gospodarki, a w szczególności kondycji rynku pracy oraz inflacji i raczej będzie tonować oczekiwania w kwestii kolejnych podwyżek stóp. W minionym tygodniu niepokój amerykańskich inwestorów nie był jednak na tyle duży, by zepchnąć S&P 500 wyraźnie poniżej 2050 punktów. Najbliższe dni mogą jednak przynieść wzrost nerwowości.