Młodzi ożywią handel sztuką

Zarobi ten, kto złamie schematy.

Publikacja: 16.01.2016 16:59

Obraz Grzegorza Klimka wybrano na pierwszą międzynarodową aukcję polskiej sztuki.

Obraz Grzegorza Klimka wybrano na pierwszą międzynarodową aukcję polskiej sztuki.

Foto: Archiwum

Pozytywnie zmienia się jakość krajowego rynku sztuki. Młodzi wchodzą na ten rynek z nowymi inicjatywami, które mogą odmienić handel. Tydzień temu pisałem o nowych międzynarodowych targach sztuki, które odbędą się w kwietniu w Warszawie (www.art-fair.pl). Teraz nowy dom aukcyjny Art in House ujawnił termin aukcji polskiej młodej sztuki w Brukseli. Jakby tego było mało, rośnie popyt, rosną ceny. To zachęca właścicieli do wypuszczania na rynek nieznanych wcześniej skarbów dawnej sztuki.

Warszawski dom aukcyjny Art in House (www.artinhouse.pl) powstał w kwietniu 2015 r. i zorganizował dotychczas sześć aukcji. Teraz 2 lutego wspólnie z belgijskim domem aukcyjnym The Bru Sale (www.thebrusale.com) zorganizuje aukcję 173 prac młodych polskich artystów. Aukcja odbędzie się 2 lutego w Brukseli, obrazy można licytować także na portalu Artinfo.pl (www.artinfo.pl).

Ceny wywoławcze są zachęcająco niskie, wynoszą 200 euro. W kraju porównywalne malarstwo sprzedawane jest na aukcjach młodej sztuki z cenami wywoławczymi między 500 zł a 1,5 tys. zł. Dokonano ostrej selekcji jakościowej. Zgromadzono obrazy m.in. Violi Tycz, Witolda Abako, Lecha Batora, Wojciecha Brewki, Grzegorza Klimka, Bartłomieja Kotera czy Janusza Orzechowskiego.

Czas ożywić skansen

Na krajowym rynku sztuki taka próba wyjścia w świat to zaskakująca inicjatywa, podobnie jak wspomniane powyżej wiosenne targi. To inicjatywy młodych ludzi, którzy dopiero wchodzą na rynek. Chorobą krajowego handlu sztuką od lat jest brak wymiany pokoleniowej. Od 25 lat wciąż te same osoby stosują w handlu zużyte, nieskuteczne schematy myślowe i metody działania. Średnia wieku w branży dawno temu przekroczyła wiek emerytalny.

Faktem jest, że do zawodu antykwariusza w 1989 r. weszły całkiem przypadkowe osoby. Najczęściej byli to kolekcjonerzy lub nieoficjalni dostawcy, którzy w czasach PRL wstawiali towar w komis do państwowej Desy. Osoby te działają do dziś. Zwykle nie znają języków obcych, nie znają metod ani skali światowego handlu, nierzadko nie potrafią obsługiwać internetu. Nasz rynek sztuki to w pewnym sensie skansen. To bodaj jedyna dziedzina gospodarki, do której nie wszedł obcy kapitał.

Teraz młodzi odważnie wchodzą na ten rynek z całkiem nowymi pomysłami, bo widzą szansę na sukces. Jest to całkiem świeża krew, osoby niezwiązane z sędziwymi weteranami handlu. Niedługo powstaną kolejne firmy handlu sztuką.

W ostatni piątek dowiedziałem się, że Rempex wystawi na sprzedaż wybitny obraz Tadeusza Makowskiego zatytułowany „Petite fille. Siedząca dziewczyna z warkoczami". To wczesne dzieło (79x50 cm) z około 1909 r. Na aukcji 27 stycznia wystartuje ono z wysoką ceną wywoławczą 950 tys. zł. Na odwrocie widnieje nalepka z odręczną adnotacją prof. Władysławy Jaworskiej, monografistki Tadeusza Makowskiego.

W ostatnim półroczu na krajowym rynku nastąpił sensacyjny wysyp dzieł o muzealnej wartości, które osiągnęły rekordowo wysokie ceny. W samym tylko Rempeksie za 3 mln zł sprzedano obraz Henryka Siemiradzkiego. To najwyższa cena aukcyjnej sprzedaży na naszym rynku w ogóle. W grudniu za 1,8 mln zł wystawiono inny obraz Makowskiego. Wcześniej Rempex za 1,5 mln zł sprzedał „Pijaczkę" Eugeniusza Zaka. Na aukcji 27 stycznia sensacją będzie też inna rynkowa rzadkość, wyjątkowy pejzaż Józefa Pankiewicza za 250 tys. zł.

Jest taki schemat myślowy, że jak giełda słabnie, to inwestorzy przenoszą się na rynek sztuki. Czy to prawda? Dlaczego nikt nie bada tego zjawiska? Potrzeba młodych ludzi, którzy podejmą interdyscyplinarne badania rynku i będą od tego rynku niezależni. Rynek jest niezbadany, nie znamy jego potencjału. Nie znamy niezagospodarowanych przestrzeni na tym rynku.

Jaki obraz kupić, bo jest śmiesznie tani, a powinien kosztować miliony? W towarzyskich rozmowach stale słyszę tego rodzaju pytania. Niniejszym oficjalnie postaram się na to odpowiedzieć. Widuję na rynku sztuki setki niedoszacowanych prac artystów niesłusznie zapomnianych lub nieodkrytych. Odkrywanie takich dzieł może zamienić się w przygodę życia.

Na przykład nieznany pozostaje dorobek Jadwigi Lesieckiej (1921–2015). Malarka stworzyła swój rozpoznawalny styl. Malowała z wyobraźni, najchętniej grupy tajemniczych postaci lub pojedyncze postaci jakby za mgłą. W 1960 r. Lunia Czechowska, ulubiona modelka Amedea Modiglianiego (!), otworzyła w Paryżu pierwszą wystawę Lesieckiej w prestiżowej galerii M. Benezit. To był początek wprost bajkowej kariery Lesieckiej. Kto o tym słyszał, kto o tym wie?

Obrazy malarki bronią się same. Dodatkiem do nich jest legenda artystki. Jej obrazami zachwycali się wybitni malarze, np. Józef Czapski i Piotr Potworowski. Cenił to malarstwo krytyk sztuki Waldemar George, międzynarodowy autorytet powszechnie znany w Europie. Te opinie są udokumentowane, ale nieznane, ponieważ zawodzi u nas popularyzacja sztuki.

Wszystkie warunki spełnione, a ceny niskie

To także szansa dla młodych, którzy wejdą z nowymi pomysłami. Oczywiście istnieje dostojna oficyna „Arkady", ale funkcjonuje ona raczej w oderwaniu od krajowego rynku sztuki, od panujących trendów. Sukces niszowej oficyny „Karakter" pokazuje, jak ważny jest nieschematyczny nowy pomysł. „Karakter" wydał monografie o polskich drukach awangardowych, które od lat osiągają rekordowe ceny na aukcjach bibliofilskich, bo kupowane są m.in. przez światowych kolekcjonerów.

W paryskich renomowanych galeriach odbywały się wystawy, gdzie na afiszach lub zaproszeniach drukowano nazwisko Lesieckiej obok nazwisk geniuszy światowej sztuki, np. Renoira czy Utrilla. Jednak znakomite obrazy Lesieckiej sprzedawane są taniej niż obrazy dzisiejszych anonimowych debiutantów, którzy nie mają własnego wyrazu, dorobku ani legendy.

Jak to możliwe? Przykład Jadwigi Lesieckiej to kolejna ilustracja tezy, że na rynku sztuki nie ma żadnej gwarancji finansowego zysku. Niby wszystkie racjonalne warunki są spełnione, żeby to malarstwo miało ceny adekwatne do obiektywnie wysokiej wartości artystycznej. Jednak ceny są niskie.

Nie twierdzę tym samym, że obrazy Lesieckiej są znakomitą inwestycją i że nagle zostaną odkryte, podrożeją i przyniosą nabywcy finansowe zyski. Nie! Mówię jak zawsze o zysku emocjonalnym, o pozytywnych przeżyciach związanych z odkrywaniem takich skarbów. Pozytywne przeżycia to jest gwarantowany zarobek.

Kilka lat temu rynek odkrył malarstwo np. Witolda Zaczeniuka (1918–1999). Właściwie nikt wcześniej nie słyszał o tym artyście. Podobnie rynek odkrył ekspresyjne malarstwo np. Władysława Rząba (1910–1992). Wystarczy posiedzieć w bibliotece nad archiwalnymi katalogami z czasów PRL, aby dostrzec setki równie zapomnianych artystów.

Parkiet PLUS
100 lat nie kończy historii złotego, ale zbliża się czas euro
Parkiet PLUS
Wynikowi prymusi sezonu raportów
Parkiet PLUS
Dobrze, że S&P 500 (trochę) się skorygował po euforycznym I kwartale
Parkiet PLUS
Szukajmy spółek, ale też i inwestorów
Materiał Promocyjny
Co czeka zarządców budynków w regulacjach elektromobilności?
Parkiet PLUS
Złoty – waluta, która przetrwała największe kataklizmy
Parkiet PLUS
Dlaczego Tesla wyraźnie odstaje od reszty wspaniałej siódemki?