Pierwsze reakcje na powyższe wydarzenie nie dają jeszcze wystarczających podstaw do oceny sytuacji ani tym bardziej snucia prognoz. Pozostaje bacznie obserwować bieg wypadków i wypatrywać tendencji.
Co gryzie dolara
Obowiązujący do niedawna dość prosty schemat, opierający się na przeciwstawnych kierunkach polityki Fedu i pozostałych głównych banków centralnych świata, w ostatnich dniach zaczął się coraz wyraźniej załamywać. Po styczniowym posiedzeniu EBC spadający kurs euro energicznie testował poziom 1,08 dolara, przypominając wcześniejsze scenariusze zakładające nieodległe osiągnięcie parytetu obu tych walut. Jeszcze w poprzedni piątek nic nie zapowiadało zmiany tego obrazu. Jednak w ciągu pierwszych czterech dni lutego wspólna waluta zdrożała o prawie cztery centy, czyli o niemal 4 proc., i trzeba było za nią płacić 1,12 dolara. W tym czasie Mario Draghi stanowczo potwierdzał swoje zapowiedzi gotowości podjęcia stanowczych działań już marcu, co powinno osłabiać wspólną walutę, a nie ją umacniać. Dodatkowo, mimo zaskakującego ruchu Bank of Japan, wprowadzającego do swego arsenału ujemną stopę depozytową oraz zapowiedzi przedstawicieli szwajcarskiego banku centralnego o gotowości do powstrzymywania franka przed umocnieniem, indeks dolara wobec głównych walut, który jeszcze 29 stycznia znajdował się na poziomie najwyższym od listopada 2002 r., poszedł w dół o ponad 4 proc. To najmocniejsze od bardzo dawna tygodniowe tąpnięcie Dollar Index i nagły zwrot, tuż po ustanowieniu wieloletniego szczytu, bez wątpienia zasługuje na miano jednego z ważniejszych wydarzeń w ostatnim czasie.
Oczywiście natychmiast pojawia się pytanie o powody jego wystąpienia. Intuicyjnie uwaga kieruje się w stronę Stanów Zjednoczonych. Istotne wydaje się tu posiedzenie Fedu zakończone 27 stycznia. Początkowo rynek miał kłopoty z interpretacją wymowy komunikatu, a brak konferencji prasowej Janet Yellen spotęgował efekt niepewności. Tuż po ogłoszeniu komunikatu dolar uległ osłabieniu wobec wspólnej waluty, ale następnego dnia kurs euro ponownie podążył w kierunku 1,08 dolara. Ostatni dzień stycznia przyniósł wspomniany skok Dollar Index do najwyższego od 14 lat poziomu, mimo że już powszechnie uznawano, że Fed nie będzie się spieszył z kolejną podwyżką stóp procentowych. Inwestorzy zresztą już wcześniej przestali wierzyć w zapowiadany scenariusz czterech podwyżek w tym roku, co jednak nie wywoływało adekwatnych reakcji w postaci osłabienia dolara. Tąpnięcie rozpoczęło się dopiero pierwszego dnia lutego. Rozwiązania zagadki można poszukiwać w danych makroekonomicznych, które zostały opublikowane po posiedzeniu Fedu. Najpierw inwestorzy zostali zaskoczeni przekraczającym 5 proc. spadkiem zamówień na dobra trwałego użytku, dzień później nieco rozczarowała sięgająca w czwartym kwartale zaledwie 0,7 proc. dynamika PKB, a obrazu słabości gospodarki dopełnił potwierdzający ją odczyt wskaźnika ISM dla amerykańskiego przemysłu. Do tego doszła seria wypowiedzi przedstawicieli rezerwy federalnej, w których znalazły się stwierdzenia sugerujące pewne obawy związane z kondycją gospodarki. Gdy w minioną środę wyraźnie w dół poszedł ISM dotyczący usług, stało się jasne, że rzeczywiście nie jest ona najlepsza.
O ile zachowanie dolara przez cały miniony tydzień było jednoznaczne i zdecydowane, o tyle na Wall Street nadal trwały wahania. S&P500 najpierw odważnie ruszył w kierunku 1950 punktów, i to akurat w dniu publikacji danych o usługach, by dwa dni później w trakcie sesji osiągnąć poziom o 80 punktów niższy. Walka wokół 1900 punktów trwała aż do czwartku, bez wyraźnego rozstrzygnięcia.
DAX i Nikkei nie cieszą się z luzowania
Żadnych wahań nie mieli inwestorzy we Frankfurcie i Tokio, a kierunek ruchu indeksów był w minionym tygodniu jednoznaczny. DAX do czwartku stracił ponad 4 proc. W ujęciu intraday znalazł się poniżej dołków z 20 stycznia i sierpnia ubiegłego roku i na moment znalazł się najniżej od połowy grudnia 2014 r. Obrona byków nie była przekonująca, nie udało się im podciągnąć indeksu powyżej ważnego poziomu 9500 punktów. DAX od ubiegłorocznego kwietniowego szczytu spadł już o 24 proc., nie pozostawiając wątpliwości w kwestii oceny sytuacji. Nic nie pomogły stanowcze deklaracje Mario Draghiego, podobne do tych, które jesienią 2014 r. sprokurowały przekraczającą 40 proc. falę hossy. Warto przy tym zauważyć, że choć gospodarka strefy euro i Niemiec nie wygląda kwitnąco, to jednak ich kondycja powoli się poprawia. Niemiecki PKB idzie niemal łeb w łeb z amerykańskim (w wersji annualizowanej), przy czym to zrównanie jest wynikiem przeciwnych tendencji w obu tych krajach, przemawiających na korzyść Niemiec. Słabość giełdy we Frankfurcie trudno więc wytłumaczyć i z punktu widzenia fundamentalnego, i przy uwzględnieniu polityki monetarnej. A więc obawy o konsekwencje sytuacji w Chinach czy w Stanach Zjednoczonych?