Ekonomia została zdominowana przez politologię

James Knightley, z ekonomistą banku ING ds. globalnej gospodarki rozmawia Grzegorz Siemionczyk.

Publikacja: 01.04.2017 17:32

James Knightley, ekonomista banku ING ds. globalnej gospodarki

James Knightley, ekonomista banku ING ds. globalnej gospodarki

Foto: Archiwum

Po tym, jak Donaldowi Trumpowi nie udało się doprowadzić w Kongresie do unieważnienia Obamacare, na rynkach finansowych wyraźnie zmalała wiara w możliwości prezydenta USA. Inwestorzy nabrali wątpliwości, czy uda mu się rozruszać gospodarkę, jak deklarował. Rzeczywiście incydent z Obamacare świadczy o bezsilności Trumpa?

Inwestorzy nastawiali się na to, że po wstrzymaniu zmian w systemie opieki społecznej, znanych jako Obamacare, Kongres szybko zajmie się pomysłami fiskalnymi Trumpa, w tym m.in. obniżkami podatków dla spółek i gospodarstw domowych. W USA stawka CIT to 35 proc., więc jej obniżenie do 20 proc., czyli przeciętnego poziomu obowiązującego w Europie, stanowiłoby potężny bodziec dla amerykańskiej gospodarki. A do tego Trump zapowiadał 1 bln USD inwestycji infrastrukturalnych. To byłby ogromny program stymulacyjny. Sprawa Obamacare uświadomiła wszystkim, że jego przeforsowanie nie będzie łatwe. W końcu wielu republikanów to jastrzębie w dziedzinie polityki fiskalnej, którzy zostali wybrani do Kongresu właśnie dlatego, że sprzeciwiają się zwiększaniu deficytu budżetowego. Dziś więc inwestorzy bardziej trzeźwo patrzą na to, co Trump może faktycznie osiągnąć.

Ale niektóre z jego pomysłów, które mogą mieć istotny wpływ na gospodarkę USA, mają chyba szerokie poparcie w Kongresie.

To prawda. Dotyczy to w szczególności propozycji protekcjonistycznych, które stanowią dużą część programu Trumpa. Jeden z przykładów to taka korekta systemu podatkowego, aby premiowała eksport i tamowała import (tzw. border-adjustment tax – red.). Politykom wydaje się, że to może doprowadzić do renesansu amerykańskiego przemysłu, przywrócić wiele miejsc pracy. Dlatego prawdopodobieństwo, że ta z zapowiedzi Trumpa zostanie zrealizowana, oceniam na około 50 proc.

Jakie to miałoby konsekwencje?

Administracja Trumpa chciałaby zwolnić z CIT przychody firm z eksportu, a jednocześnie uniemożliwić im włączanie importu do kosztów. Wbrew oczekiwaniom wpływ tych zmian na zatrudnienie byłby znikomy z powodu postępującej automatyzacji przemysłu. Przykładowo, zapowiedziane niedawno inwestycje Forda w Michigan, opiewające na 1,2 mld USD, stworzą tylko 130 miejsc pracy. A ogromna część produkcji, którą amerykańskie firmy przeniosły w ostatnich dekadach za granicę, w ogóle nie wróciłaby do USA. Główną konsekwencją tych zmian w systemie podatkowym byłby więc wyskok inflacji. Importerzy musieliby po prostu podwyższyć ceny swoich towarów. To mogłoby osłabić wzrost wydatków konsumpcyjnych.

Jeśli Trump zdoła pobudzić gospodarkę, to przyspieszy też inflacja. Jeśli nie zdoła, ale przeforsuje opodatkowanie importu, skutkiem też będzie wyższa inflacja. Czy to oznacza, że Fed będzie podwyższał stopy procentowe szybciej, niż oczekują dziś inwestorzy, wyceniający jeszcze dwie podwyżki stóp w br.?

Przeciwnie, według mnie w tym roku Fed podwyższy stopy procentowe jeszcze tylko raz. Trump urzęduje od niedawna, nie wiadomo tak naprawdę, co uda mu się przeforsować, a co nie. Fed będzie więc ostrożny, tym bardziej że seria wyborów w Europie może okresami psuć nastroje na rynkach finansowych. Do tego amerykańska gospodarka często łapie latem zadyszkę. Fed nie będzie się więc chciał spieszyć z podwyżkami stóp.

Jakie to będzie miało implikacje dla dolara?

Dotąd logiczna wydawała się gra na aprecjację dolara. Bodźce fiskalne w USA, szybszy wzrost tamtejszej gospodarki, wyższa inflacja, wyższe stopy procentowe: to wszystko przemawiało za mocniejszym dolarem. Teraz, gdy ocena możliwości Trumpa stała się bardziej wyważona, a jednocześnie widać przyspieszenie wzrostu w Europie, umacnia się euro. Ale bliżej wyborów we Francji, a potem w Niemczech, dolar może odzyskać wigor. Wybiegając dalej w przyszłość, amerykańską walutę mogą umocnić zmiany w systemie podatkowym, o których rozmawialiśmy. Mogą one podbić kurs dolara wobec koszyka walut partnerów handlowych USA o 5–10 proc., ale w ujęciu realnym, tzn. po uwzględnieniu różnic w dynamice cen.

Wspomniał pan o poprawie koniunktury w strefie euro. Rzeczywiście, w danych ją widać, ale jak dotąd są to głównie tzw. dane miękkie, sondażowe. Na ile odzwierciedlają one rzeczywisty stan gospodarki?

Te miękkie dane sugerują, że PKB strefy euro rośnie w tempie ponad 2 proc. My jesteśmy nieco ostrożniejsi. Zakładamy, że gospodarka Eurolandu powiększy się w tym roku o 1,7 proc., podobnie w przyszłym – to niezły wynik. Ale wiele zależy tu od polityki. Wybory we Francji, w Niemczech, a także we Włoszech mogą jeszcze popsuć koniunkturę poprzez wpływ na nastroje firm i konsumentów.

Wybory we Włoszech, które powinny się odbyć do lutego 2018 r., to jest temat, o którym na razie się jeszcze na rynkach nie mówi, w przeciwieństwie do wyborów we Francji i w Niemczech. A pod pewnymi względami mogą się one okazać ważniejsze...

Rzeczywiście, włoska gospodarka jest w fatalnym stanie, niemrawo rośnie, bezrobocie jest wysokie, potrzeba jej reform strukturalnych. Tymczasem trzy z czterech najpopularniejszych partii koncentrują się na krytyce UE, którą winią za problemy gospodarcze Włoch. To nie sprzyja ich rozwiązywaniu. Gdyby któraś z tych partii doszła do władzy, to UE – zamiast się rozwijać – musiałaby walczyć o przetrwanie. Włochy to przecież jeden z krajów założycielskich Unii, należący do strefy euro. Pozwolenie na secesję Włoch mogłoby wywołać efekt domina, a przynajmniej uruchomiłoby na rynkach poszukiwanie kolejnego kandydata do wystąpienia ze wspólnoty.

Kiedy dobra koniunktura w strefie euro, w połączeniu z odbiciem inflacji w pobliże celu EBC, skłoni tę instytucję do normalizacji polityki pieniężnej?

Moim zdaniem EBC z jakimikolwiek zmianami w polityce pieniężnej będzie się wstrzymywał co najmniej do czasu, gdy inflacja bazowa (nie obejmuje cen energii i żywności – red.) wróci powyżej 1 proc. Do tego jeszcze daleka droga (w marcu wyniosła ona 0,7 proc. – red.). EBC będzie też zapewne chciał poczekać, aż zmniejszy się ryzyko polityczne w Europie. A cykl wyborów w kluczowych krajach strefy euro zakończy się dopiero na początku 2018 r.

Prezes EBC Mario Draghi powiedział niedawno, że w jego ocenie największym problemem europejskiej gospodarki jest dziś niemrawy wzrost produktywności. Jakie są jego przyczyny? I czy łagodna polityka pieniężna może w jakiś sposób przyczynić się do rozwiązania tego problemu?

Wzrost produktywności jest bardzo trudny do zmierzenia. Dojrzałe gospodarki bazują na usługach, a w usługach trudno w ogóle zdefiniować, co to znaczy wzrost produktywności. Czy ja, jako ekonomista, jestem bardziej produktywny, gdy mam lepsze prognozy, czy gdy piszę więcej raportów albo wysyłam więcej e-maili? Ale nawet w przemyśle wcale nie jest łatwo mierzyć dynamikę produktywności, bo przecież oprócz wzrostu liczby produkowanych towarów mamy też do czynienia ze zmianami ich jakości. W przeciwieństwie do Draghiego nie przykładałbym więc do tej kwestii nadmiernej wagi.

Jeszcze niedawno za największe zagrożenie dla światowej gospodarki uchodziło hamowanie gospodarki Chin. To zagrożenie zmalało?

Jest bardzo wiele niewiadomych dotyczących koniunktury w Chinach, więc choćby z tego powodu jest to nieustannie istotne źródło ryzyka. Ale w tym momencie, gdy gospodarki USA i Europy nabierają rozpędu, Chiny też powinny radzić sobie dobrze. Za kilka lat to się może zmienić, ale w krótszym horyzoncie wydaje się, że Chinom żaden poważny wstrząs nie grozi. Dla światowej gospodarki ważniejsze są dziś wydarzenia polityczne w USA i UE. Od pewnego czasu, podobnie jak zapewne inni ekonomiści, większość swojego czasu poświęcam na analizy politologiczne, a nie typowo ekonomiczne.

Nie wyolbrzymia pan tego ryzyka politycznego? W końcu o tym, że to jest główne zagrożenie dla ożywienia gospodarczego, mówi się od co najmniej roku, gdy ruszyły przygotowania do brytyjskiego referendum w sprawie przynależności do UE. Tymczasem to referendum, choć jego wynik był zaskakujący, nie wyrządziło wielkich szkód brytyjskiej gospodarce ani tym bardziej globalnej.

Tak naprawdę od referendum nic się jeszcze nie zmieniło. Przecież dopiero kilka dni temu Wielka Brytania uruchomiła procedurę wyjścia z UE. Poza tym w momencie referendum brytyjska gospodarka była w lepszej kondycji, niż się wtedy wydawało. A w kolejnych miesiącach pomogło jej dodatkowo poluzowanie polityki pieniężnej przez Bank Anglii oraz silne osłabienie funta. Ten ostatni czynnik przyciąga na Wyspy masę turystów i podbija wydatki konsumpcyjne.

Jak pańskim zdaniem przebiegał będzie rozbrat Wielkiej Brytanii z UE?

Brytyjska premier Theresa May chciałaby, aby równocześnie z negocjacjami w sprawie Brexitu toczyły się rozmowy o nowej umowie handlowej z UE. Na to nie zgadza się jednak Bruksela, a przykład CETA (umowy o wolnym handlu między UE i Kanadą – red.) pokazuje, że rokowania handlowe są bardzo skomplikowane, bo wymagają jednomyślności państw UE. W tej sytuacji nie można wykluczyć, że Wielka Brytania najpierw znajdzie się poza Unią, a potem będzie musiała pracować nad umowami handlowymi. To byłoby dla brytyjskiej gospodarki katastrofalne, bo reguły Światowej Organizacji Handlu (WTO) są bardzo skomplikowane. Taryfa celna WTO dla USA, w uproszczonej wersji, liczy 19 575 wierszy, a w wersji pełnej 192 275 wierszy. Prawdopodobnie więc Wielka Brytania będzie potrzebowała jakiejś umowy przejściowej z UE, która będzie obowiązywała między wystąpieniem ze Wspólnoty a zawarciem nowej umowy regulującej stosunki handlowe w Europie.

CV

James Knightley jest starszym ekonomistą ds. globalnych w ING w Londynie. Z holenderskim bankiem związany jest od 1998 r., czyli od początku swojej kariery zawodowej. Jest absolwentem ekonomii na Uniwersytecie Durham.

Parkiet PLUS
Sytuacja dobra, zła czy średnia?
Parkiet PLUS
Pierwsza fuzja na Catalyst nie tworzy zbyt wielu okazji
Parkiet PLUS
Wall Street – od euforii do technicznego wyprzedania
Parkiet PLUS
Polacy pozytywnie postrzegają stokenizowane płatności
Materiał Promocyjny
Banki muszą wyjść poza strefę komfortu
Parkiet PLUS
Jan Strzelecki z PIE: Jesteśmy na początku "próby Trumpa"
Parkiet PLUS
Co z Ukrainą. Sobolewski z Pracodawcy RP: Samo zawieszenie broni nie wystarczy