Raj Sisodia to natomiast jeden ze współczesnych guru marketingu, współzałożyciel Conscious Capitalism Institute. Razem napisali książkę mającą przekonać, że tzw. świadomy kapitalizm opłaca się zarówno przedsiębiorcom, jak i akcjonariuszom, klientom, pracownikom oraz ogólnie całej planecie Ziemi. Nie ukrywają przy tym, że ich celem jest naprawa marki kapitalizmu, tak by nie kojarzył się on z chciwością. By to zrobić, kapitaliści muszą być społecznie odpowiedzialni, kierować się misją i dążyć do wyższych celów. W ten sposób nie tylko zadbają o przyszłość świata, ale też sprzedadzą więcej swoich produktów sączącym sojowe latte wielkomiejskim hipsterom. Wywód ten spodoba się z pewnością wielu biznesowym coachom i korporacyjnym wyjadaczom. Nadaje bowiem nowy sens wielu podejmowanym przez nich działaniom. Wszak nawet często krytykowane korporacje, jak Amazon czy Google, pokazywane są w tej książce jako przykłady firm społecznie odpowiedzialnych. Wygodnie jest bowiem przedstawiać swój biznes jako sposób na zbawianie świata.
Książka Mackeya i Sisodii w wielu miejscach przypomina gigantyczną reklamę sieci Whole Foods. Autorzy przekonują czytelników, jak jest ona społecznie odpowiedzialna, postępowa i proekologiczna. Robią to nawet, omawiając takie kwestie jak zwolnienia grupowe. Język ich publikacji często przy tym przypomina broszurki sekt religijnych. „Organizacje mogą manifestować miłość i troskę na dwa sposoby: zatrudniając i awansując ludzi, którzy są zdolni do odczuwania i rozsiewania tych uczuć, oraz pozwalając na bardziej otwarte manifestowania uczuć i troski. (...) Musimy pozwolić na otwarte wyrażanie miłości i troski w miejscu pracy – te cechy nie należą do strefy tabu i należy zachęcać ludzi do ich manifestowania" – czytamy w książce Mackeya i Sisodii. Autorzy po chwili jednak przezornie dodają: „Pod niektórymi względami większość firm poszła w przeciwnym kierunku, a to ze względu na strach przed oskarżeniami o molestowanie. Ma to wręcz paraliżujący wpływ na obie płcie, utrudniając im nawiązywanie jakiegokolwiek kontaktu fizycznego czy zwykłe wyrażenie wdzięczności". Po przeczytaniu tej książki zastanawiałem się, na kogo gorzej trafić: na „Wilka z Wall Street" nieukrywającego, że jest chciwym cwaniaczkiem, czy na cwaniaczka pozującego na zbawiciela świata...