Pierwsze sesje 2018 r. stały pod znakiem dość wyraźnego zróżnicowania nastrojów na poszczególnych parkietach, z przewagą optymizmu. Na klarowne sygnały lepiej jednak jeszcze trochę poczekać.
Szampański start Wall Street
Nowojorska giełda w nowy rok wkroczyła z przytupem, szybko zapominając o spadkowej ostatniej sesji 2017 r. Już w środę S&P500 z impetem przedostał się powyżej 2700 punktów, kolejny historyczny rekord, podobnie jak pozostałe indeksy. Dow Jones jest już o krok od poziomu 25 tys. punktów, a Nasdaq Composite pokonał 7000 punktów. Nic więc nie wskazuje na to, by hossa miała się zakończyć, a przesłanek za jej kontynuacją nie brakuje. Amerykańska gospodarka znajduje się w doskonałej kondycji, a w 2018 r. tempo jej wzrostu powinno jeszcze przyspieszyć. Perspektywa niewielkiego spowolnienia majaczy na horyzoncie dopiero gdzieś w okolicach 2019 r. i zacznie zaprzątać uwagę inwestorów raczej nie wcześniej niż za dwa, trzy kwartały. Nie zanosi się na to, by dobre nastroje na rynkach miał popsuć Fed. Środowa publikacja protokołu z poprzedniego posiedzenia nie zmąciła optymizmu, potwierdzając wiarę w rozważne działania amerykańskich władz monetarnych. Wynika z niego, że uwagę przedstawicieli komitetu otwartego rynku zaprząta głównie inflacja, a poglądy w kwestii jej przyszłego kształtowania się są zróżnicowane. Zapowiedź trzech podwyżek stóp procentowych w tym roku nie robi wrażenia ani na dolarze, ani na obligacjach. Amerykańska waluta słabnie na całej linii, a więc zarówno wobec euro, którego kurs przekroczył w pierwszych dniach roku 1,2 dolara, wracając do poziomu widzianego poprzednio w styczniu 2015 r. (nie licząc krótkiego epizodu z września ubiegłego roku), jak i wobec koszyka walut (Dollar Index zbliżył się do dołka z września 2017 r.). Rentowność dziesięcioletnich obligacji skarbowych od ponad dwóch miesięcy oscyluje wokół 2,4 proc., odchylając się od tego poziomu o 0,1 punktu procentowego.
DAX boi się mocnego euro
Na głównych giełdach europejskich nowy rok zaczął się po staremu, czyli od kontynuacji spadkowej tendencji, zapoczątkowanej w pierwszych dniach listopada 2017 r., czyli w czasie, gdy rozpoczynała się fala umocnienia wspólnej waluty. Od tego czasu euro zdrożało z 1,16 do 1,2 dolara, czyli o prawie 3,5 proc., a DAX stracił 4,5 proc. W miniony wtorek przez moment znalazł się poniżej 12 800 punktów, czyli na poziomie najniższym od września ubiegłego roku. W środę indeksowi udało się obronić przed pogłębieniem przeceny, a po południu, dzięki niewielkiemu osłabieniu euro, wygenerować nawet pokaźne odreagowanie. Powrót powyżej 13 tys. punktów jednak się nie udał i sięgającą 0,8 proc. zwyżkę można było traktować jak typowy ruch powrotny. Indeksy we Frankfurcie i Paryżu od dawna „tańczą" jak im zagra dolar i nie zanosi się na zmianę tego rytmu. Inwestorzy zdają się zupełnie ignorować bardzo dobre sygnały, jakie od dłuższego czasu płyną z gospodarki niemieckiej i całej strefy euro, a euro kompletnie ignoruje gołębie nastawienie prezentowane niezłomnie przez EBC. Ekonomiści spodziewają się, że do pierwszej podwyżki stóp procentowych w strefie euro może dojść w 2019 r., więc na razie zupełnie nie ma czego się bać, tym bardziej że pozostałe czynniki ryzyka, głównie natury politycznej, przestały straszyć. Obaw o destabilizację sytuacji w Niemczech nikt nie traktuje poważnie, tamtejsi politycy szykują się właśnie do rozmów w sprawie utworzenia koalicji CDU/CSU i SPD, a w kwestii brexitu jednak osiągnięto wyraźny postęp.
Rynki wschodzące na fali
MSCI Emerging Markets w ciągu dwóch pierwszych tegorocznych sesji zyskał prawie 3 proc. i znalazł się na poziomie najwyższym od listopada 2007 r., a jednocześnie zbliżył się do historycznego rekordu na odległość zaledwie 0,3 proc. Z jednej strony można więc powiedzieć, że to wybitnie byczy sygnał i oczekiwać kontynuacji znakomitej passy oraz ustanowienia nowych szczytów, jednak z drugiej strony można też mieć pewne obawy, czy uda się je zdobyć tak z marszu, czy też dopiero po ochłodzeniu nastrojów i korekcyjnym spadku. Od dołka ze stycznia 2016 r. indeks wzrósł już o 78 proc., zaliczając jedynie dwie poważniejsze korekty w okresie pierwszych 12 miesięcy trwania tego ruchu. Od grudnia 2016 r. największa spadkowa sekwencja ledwie przekroczyła 5 proc. Ostatnia fala wzrostowa, trwająca od 6 grudnia 2017 r. wyniosła MSCI EM w górę o prawie 9 proc. i pod względem dynamiki ustępuje jedynie tej z przełomu lat 2016–2017 r. W 2016 r. byki zaczęły rajd w wigilię Wigilii i zakończyły go w lutym 2017 r. po zwyżce o ponad 13 proc. Teraz start nastąpił na Świętego Mikołaja i ma zadatki na kontynuację. Sprzyja temu bardzo dobra koniunktura w gospodarce, osłabienie dolara oraz hossa na rynkach surowcowych. Nie widać więc żadnego czynnika, który mógłby przerwać dobrą passę emerging markets.
Surowce w przedsionku hossy
W minioną środę CRB Index przebił się przez poziom 195 punktów, docierając najwyżej od połowy 2016 r. Trwająca od połowy grudnia seria 13 wzrostowych sesji z rzędu musi robić wrażenie, choć przyniosła zwyżkę o „zaledwie" 6,5 proc. Poprzednio z podobnym rajdem mieliśmy do czynienia na przełomie października i listopada 2017 r., gdy w trakcie 13 sesji indeks zyskał nieco ponad 4,5 proc. Od dna surowcowej bessy, zanotowanego pod koniec czerwca ubiegłego roku CRB Index wzrósł o ponad 17 proc., a więc jest o krok od wypełnienia umownego kryterium, pozwalającego ogłosić hossę.