Wybitny dziennikarz Bohdan Tomaszewski w 1964 roku zanotował: „Wielu sławnych gości przyjmuje Innsbruck. Przyjechał nawet szach perski z małżonką Farah Dibą, całym dworem i bagażem ważącym 1200 kg. Rewia mody i snobizmu. Wielki świat przyjechał i nie wiadomo czemu chce spotkać się ze światem sportu, by przemieszać się na dwa tygodnie". Dwanaście lat później w tym samym Innsbrucku zapisał: „Igrzyska są największym widowiskiem, a jednocześnie zaczynają przypominać międzynarodowe targi przemysłu sportowego" (cytaty pochodzą z książki „Dziesięć moich olimpiad"). Ciekawe, co by powiedział dzisiaj, kiedy sprawy finansowe są tak samo ważne (a może ważniejsze?) jak rywalizacja sportowców. Sam Międzynarodowy Komitet Olimpijski (MKOl) chwali się w swoich materiałach, że igrzyska są jedną z najbardziej efektywnych międzynarodowych platform marketingowych na świecie. O sponsorów martwić się nie musi: Coca-Cola (na igrzyskach od 1928 roku), Alibaba Group, Omega, Samsung, Toyota, Visa – to tylko niektórzy z tych najważniejszych. Do tego dochodzą miliardy dolarów za sprzedaż praw do transmisji telewizyjnych.
Stadion do rozbiórki
Sponsorom olimpiada na pewno się opłaci. Czy również organizatorom – to już nie jest takie pewne. Bo igrzyska to bardzo realne i policzalne koszty dla państwa, które je organizuje. A co dostaje w zamian? Mglistą obietnicę promocji kraju i coraz bardziej wątpliwy prestiż. Co z tego mają zwyczajni mieszkańcy poza chwilą rozrywki – fakt, że na najwyższym sportowym poziomie? Pewnie dlatego, jeżeli ktoś pyta ich o zdanie, są przeciwko (dlatego lepiej nie pytać). Tak było między innymi w przypadku mieszkańców Krakowa, Budapesztu, Monachium. Igrzysk nie chcieli też bogaci Norwegowie. Wspomniany Innsbruck w 1976 roku zorganizował drugą olimpiadę w krótkim odstępie czasu, chociaż jej gospodarzem miało być amerykańskie Denver. Ale kiedy się okazało, że koszty imprezy będą wielokrotnie większe, niż przewidywano, społeczeństwo stanu Kolorado powiedziało stanowcze „nie", a planowana wycinka lasów w Górach Skalistych przelała czarę goryczy. Łatwiej policzyć, ile można stracić, niż zyskać.
Zyskuje na pewno MKOl, który akurat na brak pieniędzy nie narzeka. Juan Antonio Samaranch odchodził w niesławie, po ujawnieniu korupcyjnej afery z przyznaniem igrzysk Salt Lake City. Zgubił ideę olimpizmu, ale umiał liczyć, dobrze czuł się w otoczeniu możnych tego świata, aż sam stał się jednym z nich. Jego następcy, Jacques Rogge i obecny przewodniczący Thomas Bach, próbowali przywrócić organizacji dobre imię. MKOl nie ma wyjścia, jeżeli nie chce skończyć jak FIFA, która w pewnym momencie bardziej niż z piłką zaczęła się wielu kojarzyć z mafią i teraz mozolnie odbudowuje zrujnowany wizerunek.
Koreańskie igrzyska wystartowały w piątek, ceremonia otwarcia odbyła się na stadionie olimpijskim w Pjongczangu. Obiekt posłuży jeszcze jako arena zamknięcia igrzysk oraz otwarcia i zamknięcia paraolimpiady, która odbędzie się niedługo po igrzyskach właściwych. I to by było na tyle. Potem zostanie rozebrany, mimo że kosztował kilkadziesiąt milionów dolarów (a niektórzy twierdzą, że ponad 100). Ale lepsze to – wychodzą z założenia Koreańczycy – niż miałby pozostać „białym słoniem". To określenie, którego używa się w odniesieniu do monumentalnych stadionów, które stoją puste i niszczeją po wielkich imprezach, jak igrzyska albo piłkarskie mistrzostwa świata. Jest ich długa lista. W Brasilii to na przykład Stadion Narodowy, który kosztował 900 milionów dolarów, a teraz stoi bezużyteczny i wywołuje wściekłość ludu. Dziennikarz Eric Zambon z „Jornal de Brasilia" opowiadał „Sports Illustrated", że to wspaniałe miejsce, ale ludzie go nienawidzą, i trudno się temu dziwić w kraju, w którym jest tyle problemów ze szpitalami czy szkołami. W Pjongczangu mieszka około 40 tysięcy ludzi, a żeby zapełnić stadion olimpijski, potrzeba 35 tysięcy. Dlatego właśnie, po czterokrotnym wykorzystaniu, ma zostać rozebrany. Zamiast okazałego stadionu gospodarze planują tam urządzić muzeum olimpijskie.
Montreal zbankrutował
Szacuje się, że igrzyska będą kosztowały Koreańczyków 13 miliardów dolarów, dwa razy więcej, niż zakładano na początku. Cztery lata temu Soczi zapłaciło prawie 22 miliardy, ale Władimir Putin zapewne mniej dbał budżet, a bardziej o propagandę. Wcześniejsze igrzyska zimowe były znacznie tańsze. Z danych „Forbesa" wynika, że Vancouver 2010 to koszt 2,5 miliarda dolarów, Turyn 2006 – 4,3 miliarda, Salt Lake City 2002 – 2,5 miliarda. W porównaniu z igrzyskami letnimi to małe pieniądze. Grecy (Ateny 2004) i Brazylijczycy (Rio de Janeiro 2016) nadal odczuwają skutki kryzysu ekonomicznego, oczywiście nie tylko z powodu igrzysk, ale droga zabawka zapewne się do tego przyczyniła. Montreal tak podjął sportowców i widzów w 1976 roku, że nieomal zbankrutował i spłacał długi przez następne 30 lat. Stadion olimpijski, zwany The Big O, został prześmiewczo przemianowany na The Big Owe (wielki dług). Był już wielokrotnie remontowany, co roku generuje olbrzymie koszty, ale jego zburzenie – co też rozważano – byłoby jeszcze droższe. Igrzyska to uczta dla kibiców, ale nie dla księgowych. Wyjątkowe były igrzyska w Los Angeles w 1984 roku, które przyniosły 225 milionów nadwyżki.