Wezwania do sprzedaży akcji zawsze budziły wiele emocji, szczególnie jeśli ich celem było wycofanie spółki z obrotu giełdowego. Nic dziwnego, bo oczekiwania sprzedających zwykle bywają rozbieżne z ofertą kupującego. Ostatnio wezwań i wycofań spółek z GPW jest dużo więcej niż wcześniej – tylko w latach 2016 i 2017 ogłoszono w sumie 74 wezwania i wycofano 39 firm z obrotu (więcej na ten temat w ramce poniżej). Ale od niedawna przeprowadzić delisting jest trudniej, co przyczyniło się do większej aktywności akcjonariuszy mniejszościowych, głównie TFI i OFE, w walce o wyższe wyceny w wezwaniach.
Będzie sporo walki o wyższe ceny
Chodzi o przepisy, które weszły w życie wiosną 2016 r. Zgodnie z nimi, aby zablokować głosowaną na walnym zgromadzeniu uchwałę o zniesieniu dematerializacji akcji, wystarczy mieć już tylko 10 proc. głosów podczas obrad. Oznacza to, że akcjonariusz chcący spółkę wycofać musi mieć co najmniej 90 proc., o co może być trudno, jeśli w akcjonariacie znajdzie się choćby parę walecznych OFE lub TFI. Przed zmianą przepisów wystarczyło mieć 80 proc. głosów na walnym zgromadzeniu, aby przeszła uchwała o przywróceniu akcjom formy dokumentu.
Pierwszą ofiarą nowych regulacji był Redan, a właściwie Radosław Wiśniewski, jego główny akcjonariusz, któremu nie udało się przegłosować zniesienia dematerializacji akcji tej odzieżowej spółki dzięki mobilizacji mniejszościowych akcjonariuszy skupionych wokół Opoki TFI. Później inwestorzy finansowi również aktywnie walczyli – skutecznie domagali się podwyżki cen w wezwaniach na akcje m.in. Synthosu, Robygu, Kredyt Inkaso, Integeru, InPostu, Tarczyńskiego, a obecnie zaciekła walka toczy się o AAT Holding.
– Sprzedający chciałby otrzymać jak najwyższą cenę, a kupujący zapłacić jak najniższą. Zasada ta jest szczególnie eksponowana, jeśli nie można liczyć na dalsze relacje, czyli właśnie w sytuacji delistingów. Dodatkowym czynnikiem różnicującym korzyści po obu stronach jest fakt, że dla akcjonariusza większościowego wartość spółki po delistingu rośnie – inaczej by przecież tego nie robił, a dla mniejszościowego – niekoniecznie, bo nawet jeśli wartość spółki wzrasta, to pojawiają się problemy ze zbyciem akcji i ograniczany jest zakres ochrony akcjonariuszy mniejszościowych, przez co korzyści ze wzrostu wartości spółki może nigdy nie zobaczyć – mówi Mirosław Kachniewski, prezes Stowarzyszenia Emitentów Giełdowych. Dodaje, że dlatego wprowadzono wymogi dotyczące ceny minimalnej, które mają zapewnić, aby akcjonariusz mniejszościowy nie był zmuszany do pozbycia się akcji poniżej ceny rynkowej. Dodatkową ochroną dla akcjonariuszy mniejszościowych jest konieczność podjęcia decyzji o delistingu przez WZA określoną większością głosów.
Ale w ostatnich miesiącach przypadków podnoszenia pierwotnych cen było wyjątkowo dużo. – W wielu z ostatnich wezwań kupujący zdawali sobie sprawę z niskich, atrakcyjnych dla nich wycen, i chcieli z tego skorzystać. Dodatkowo mogli przypuszczać, że niektórzy inwestorzy finansowi mogą chcieć poprawić płynność swoich portfeli, i sprzedać akcje, nawet jeśli ich zdaniem cena w wezwaniu była poniżej fundamentalnej wartości – komentuje Adam Łukojć, zarządzający w Allianz TFI. Dlatego jego zdaniem wciąż mogą zdarzać się przypadki, że udają się wezwania po niskich wycenach. Poza tym ubiegły rok pokazał, że delisting dotyczył całego spektrum spółek, okazji więc było więcej niż zwykle. – Wycofywane z obrotu są małe, średnie i duże spółki. Stąd wszędzie tam, gdzie inwestor na większościowy pakiet akcji widzi wartość dodaną w delistingu, OFE i TFI próbują uzyskać możliwie najlepszą cenę. Ale w każdym przypadku podniesienie ceny w wezwaniach należy traktować indywidualnie – mówi Dariusz Świniarski, zarządzający w DM TMS Brokers.