Wirus ASF trafił do Polski z terenu Białorusi i Ukrainy cztery lata temu (gdzie przeszedł z Gruzji), od tego czasu pomału, lecz konsekwentnie przemieszcza się w głąb kraju. ASF to choroba dzików i świń, która jest bardzo zaraźliwa – do przeniesienia jej wystarczą nawet resztki wędlin. Po Polsce przenoszona jest głównie przez dziki, ale niestety w rozprzestrzenianiu się jej pomagają też często, niechcący – ludzie. Znane są przypadki, gdy wirusa na ubraniu przenieśli myśliwi, osoby zajmujące się usuwaniem padłych z lasów dzików czy kierowcy.
Do chwili oddania artykułu do druku w Polsce jedynie w 2018 r. zanotowano ponad tysiąc przypadków ASF u dzików i kilka nowych ognisk ASF u świń, od początku epidemii od 2014 r. zanotowano ponad 108 przypadków zachorowań zwierząt hodowlanych.
Choroby zwierząt z pozoru nie wydają się tematem giełdowym. Notowania giełdowe producentów mięsa wyglądają na razie na odporne na pojawiające się komunikaty o postępach wirusa. Ostatni przypadek ASF u świń został odkryty pod koniec lutego, ale kursy akcji zarówno Gobarto, jak i Kani czy Tarńczyńskiego w zasadzie się nie zmieniały – zmieniały wartość o kilka–kilkanaście groszy.
Mimo to temat jest niezwykle palący dla producentów trzody chlewnej – ponieważ pojawienie się ASF w ich zakładach oznacza dla firm kolosalne straty. Największe ryzyko polega na tym, że jeśli wirus dotrze do miejsc, w których koncentruje się polska produkcja trzody chlewnej, czyli regionu Wielkopolski, Łodzi i Pomorza, zdaniem ekspertów może to zaszkodzić całej produkcji wieprzowiny w Polsce. Tam bowiem znajduje się dziś 65 proc. polskiego pogłowia trzody. A w Wielkopolsce ma swoje zakłady mięsne m.in. giełdowy Gobarto. Służby weterynaryjne są świadome ryzyka. Jak przyznał przed miesiącem w rozmowie z „Rzeczpospolitą" Krzysztof Jażdżewski, zastępca głównego lekarza weterynarii, jeżeli wirus znajdzie się w województwach, które przodują w hodowli świń, dla hodowców będzie to ogromnie trudna sytuacja.
Wielkie koszty unikania wirusa
W razie wykrycia wirusa na terenie chlewni wszystkie zwierzęta muszą zostać utylizowane. To także problemy dla sąsiednich producentów – dookoła zakładu dotkniętego ASF wytyczany jest obszar zapowietrzony (o promieniu minimum 3 km) i następnie obszar zagrożony (najmniej 7 km). Mięsa z tego obszaru nie można sprzedawać. Zakład musi być zdezynfekowany, a choć producenci dostaną za to częściowe odszkodowania, to tracą zyski, a sama produkcja może zostać ponownie uruchomiona dopiero po 40 dniach od dezynfekcji.
ASF to także koszty dla całej branży mięsnej, nawet z rejonów wciąż niedotkniętych wirusem, bo wykrycie ASF w kraju prowadzi do drastycznego ograniczenia możliwości sprzedaży świń, a zwłaszcza eksportu. To właśnie spowodowało, że polscy producenci stracili możliwość eksportowania wieprzowiny na dobrze płatne rynki azjatyckie. Zostało jeszcze kilka rynków zagranicznych, które uznają regionalizację (akceptują mięso z Polski, poza regionami, w których występuje ASF). – Wystarczy, że na północnych granicach Wielkopolski znajdzie się chory dzik i automatycznie całe województwo nie sprzeda wieprzowiny do Stanów Zjednoczonych czy Kanady, czyli ostatnich krajów, które jeszcze chcą z nami handlować – ostrzega Miler.