W porównaniu z tegorocznymi dokonaniami polityków poprzedni rok, stojący pod znakiem europejskich wyborów i koreańskich rakiet latających nad Japonią, wydaje się czasem spokoju i przewidywalności. Tuż po szumnym otrąbieniu przez Donalda Trumpa historycznego sukcesu, czyli porozumienia między Koreą Północną i Południową oraz obietnicy zakończenia testów broni jądrowej, Kim Dzong Un zastosował ulubioną taktykę swojego amerykańskiego adwersarza, czyli zagroził zerwaniem dopiero co zapowiedzianej ugody, żądając, oskarżając i obrażając przeciwnika. Urażony gospodarz Białego Domu odwołał spotkanie na szczycie planowane na połowę czerwca. Kilka dni później odwołane zostało poprzednie odwołanie i spotkanie w Singapurze ma się jednak odbyć.
Co z tą wojną handlową?
Równie niespodziewane zwroty akcji towarzyszyły trapiącej wielu inwestorów kwestii wojen handlowych. Wizyta amerykańskiej delegacji w Pekinie w pierwszych dniach maja nie przyniosła istotnych rozstrzygnięć. Trudno jednak było oczekiwać cudów, zważywszy, że jednym z głównych negocjatorów był Peter Navarro (doradca prezydenta do spraw handlu), autor trzech książek mówiących o zagrożeniu chińskim ekspansjonizmem gospodarczym i militarnym. Dopiero rewizyta chińskiego wicepremiera w Waszyngtonie, gdzie pierwsze skrzypce grał już sekretarz skarbu Steven Mnuchin (wieloletni pracownik banku Goldman Sachs i „skarbnik" kampanii Trumpa), zaowocowała uzgodnieniem porozumienia, które, zgodnie ze słowami samego Mnuchina, pozwalało ogłosić rozejm w wojnie handlowej. Przedstawiciele Pekinu zgodzili się na stopniowe ograniczanie nadwyżki w wymianie towarowej z USA, przede wszystkim dzięki importowi amerykańskich surowców energetycznych oraz żywności. Trump nie omieszkał pochwalić się tym sukcesem przed farmerami.
Nie przeszkodziło to jednak administracji Białego Domu zaledwie po paru dniach zapowiedzieć nałożenie (od połowy czerwca) ceł karnych na towary pochodzące z Chin o wartości 50 mld USD. Ta nagła wolta wywołała irytację Pekinu, który wcześniej, w geście dobrej woli, zdążył już nawet obniżyć cła na samochody (z 25 do 15 proc.) oraz na około 1500 innych produktów, tj. odzież, sprzęt AGD, artykuły spożywcze czy kosmetyki. Okres „wstrzymania wojny handlowej" trwał zaledwie tydzień.
Jakby tego było mało, amerykański przywódca zdołał w ub. miesiącu wprawić w konsternację partię republikańską, Pentagon oraz tzw. wspólnotę wywiadów, zapowiadając swoje wsparcie dla „przywrócenia do łask" chińskiego giganta telekomunikacyjnego – firmy ZTE, którą Amerykanie oskarżyli o łamanie sankcji przeciw Iranowi. Wprowadzony w kwietniu zakaz sprzedaży wykorzystywanych przez ZTE zaawansowanych technologicznie amerykańskich podzespołów doprowadził do wstrzymania działalności chińskiej firmy, będącej do niedawna światowym liderem we wdrażaniu technologii 5G.
Twarda postawa prezydenta wobec Pekinu w dążeniu do ograniczenia deficytu handlowego i jednocześnie deklaracja odpuszczenia grzechów chińskiemu konkurentowi Ameryki w dziedzinie dostarczenia światu nowej generacji mobilnej transmisji danych wywołała u obserwatorów pewien dysonans poznawczy. Można uznać, że Donald Trump uległ sugestiom krajowych producentów procesorów zaniepokojonych utratą dobrego klienta lub przestraszył się wizji utraty pracy przez rzeszę Chińczyków. Media podchwyciły jednak inną wersję. Traf chciał, że Ivanka Trump, prowadząca w Chinach sprzedaż ubrań, książek i artykułów do domu, otrzymała w maju pozwolenie na ochronę patentową kilku znaków towarowych swoich nowych produktów, a firma ZTE zatrudniła byłego konsultanta z kampanii wyborczej obecnego prezydenta USA.