Nie da się ukryć, że sytuacja firmy GetBack jest nie do pozazdroszczenia. Dlaczego więc zdecydował się pan wejść do rady nadzorczej spółki?
Przemysław Schmidt: Decydując się na wejście do rady nadzorczej GetBacku, chciałem wykorzystać swoje umiejętności i kompetencje zdobyte na przestrzeni lat w innych radach nadzorczych. Nie da się ukryć, że potraktowałem tę propozycję również jako bardzo duże i trudne wyzwanie, co mnie dodatkowo motywuje do pracy. Funkcji tej podjąłem się z nastawieniem, że najważniejsza w tej sytuacji nie jest przeszłość, ale przyszłość. Zależy mi na tym, żeby wierzyciele, w szczególności drobni inwestorzy, odzyskali jak najwięcej pieniędzy. Zarówno ja, jak i cała rada nadzorcza zdajemy sobie sprawę z powagi sytuacji i z faktu, że ze względu na obecny stan GetBacku oddanie wszystkich pieniędzy wierzycielom nie jest możliwe. Jednak na pewno najlepszym rozwiązaniem jest przywrócenie spółce pełnej zdolności operacyjnej. To jest ważny krok do spłacenia interesariuszy w możliwie największym stopniu. Jakakolwiek inna procedura, czyli np. likwidacja spółki, zmniejszy możliwą do odzyskania kwotę. Poza kwestiami finansowymi moim zdaniem warto pochylić się nad spółką GetBack w kontekście wyciągnięcia wniosków na przyszłość dla całego rynku. Firma ta jest doskonałym przykładem na nieadekwatność naszego systemu prawnego w odniesieniu do rynkowej rzeczywistości. Uważam, że jest co najmniej kilka rzeczy, które należałoby zmienić. Pojawiające się w prawie luki ułatwiły drogę do tego, co się wydarzyło.
Jakie luki ma pan dokładnie na myśli?
Tych tematów jest sporo. Ludzie bardzo często porównują GetBack do Amber Gold, co oczywiście jest bardzo daleko idącym uproszczeniem. W obu sprawach występuje bowiem jedna, zasadnicza różnica. Inwestorzy w Amber Gold działali samodzielnie – poszli do biura firmy, przeczytali informacje i zainwestowali pieniądze. Jak się okazało, osoby te zostały oszukane, trafiając na finansową piramidę. W przypadku GetBacku mieliśmy do czynienia z zupełnie inną, nawet gorszą sytuacją. Do inwestorów dzwonili bowiem zaufani bankierzy, którzy przekonywali, że mają do zaoferowania wspaniałą, ekskluzywną, a przy tym bezpieczną ofertę. I to jest ta podstawowa różnica. Doradcy oferowali obligacje GetBacku praktycznie bez jakiejkolwiek kontroli. Pamiętajmy także, że w teorii mieliśmy do czynienia z ofertami prywatnymi.
A w praktyce wyglądało to jak oferty publiczne...