A skoro mowa o stopach procentowych, to tradycyjnie odwołajmy się do sprawdzonego narzędzia – omawianej wielokrotnie krzywej rentowności obligacji. Przypomnijmy, że historycznie mocnym sygnałem ostrzegawczym przed bessą było głębokie odwrócenie krzywej, rozumiane według dopracowanej przez nas definicji jako wzrost rentowności sześciomiesięcznych papierów skarbowych powyżej rentowności dziesięcioletnich obligacji o co najmniej 50 punktów bazowych (0,5 pkt proc.).
Owszem, ostatnio doszło do dalszego spłaszczenia się krzywej (zawężenia różnicy w rentownościach), co jest powszechnie komentowane, ale jest to sygnał potencjalnych problemów w horyzoncie najbliższych kilku lat, a nie rychłych kłopotów. Dla porównania, współczynniki nachylenia krzywej (różnice w rentownościach) poprzednio zmalały do poziomów takich jak teraz mniej więcej w połowie 2005 r. Stamtąd brakowało jeszcze około dwóch lat do końca hossy.
Bez sygnałów ostrzegawczych
Reasumując, mimo kolejnych sygnałów świadczących o tym, że hossa na Wall Street się starzeje, ciągle nie daje ona za wygraną. Powrót do bicia rekordów postrzegamy pozytywnie w horyzoncie średnioterminowym. Nie widzimy też jeszcze sygnałów ostrzegawczych przed rychłym nadejściem bessy.
Hossa rekordowo długa czy nie?
Część analityków i mediów świętowała ostatnio nowy rekord długości hossy na Wall Street. Według ich wyliczeń obecny rynek byka stał się dłuższy niż ten z lat 90., zakończony pęknięciem bańki internetowej w 2000 r. Inni jednak nie zgadzają się z takim stwierdzeniem i dowodzą nawet, że do rekordu sporo jeszcze pozostało. Nasza własna analiza pokazuje z kolei, że „diabeł tkwi w szczegółach". Wszystko zależy od przyjętych kryteriów. Co prawda zasadniczo większość analityków posługuje się umowną definicją, według której przez bessę należy rozumieć spadek o co najmniej 20 proc. (a z tego wynika, że hossa to okres od dołka tak zdefiniowanej bessy do szczytu poprzedzającego kolejną umowną bessę), i tutaj raczej nie ma kontrowersji, ale na tym ta zgodność się kończy. Jedni posługują się ortodoksyjnym kryterium, według którego musi to być literalnie minimum 20 proc., inni sięgają po zaokrąglenia. Jedni liczą w cenach zamknięcia, inni uwzględniają ceny intraday (śródsesyjne). Obecnie te różnice mogą prowadzić do wyjątkowo rozbieżnych wniosków. Zwolennicy tezy, że obecna hossa jest rekordowo długa, poprzednią rekordowo długą liczą od jesieni 1990 r., kiedy to S&P 500 spadł o „prawie" 20 proc. w cenach zamknięcia (dokładnie 19,9 proc.) i ponad 20 proc. w cenach intraday. Ale zwolennicy ortodoksyjnej wersji twierdzą, że tamta hossa trwała od jesieni 1987 r., co sprawia, że rekord jeszcze nie został pobity – brakuje do niego prawie trzy lata. Można by też argumentować, że skoro niektórzy posługują się zaokrągleniami/cenami intraday, to za bessę można by uznać również spadek z II połowy 2011 r., co czyniłoby obecną hossę o ponad dwa lata krótszą i odsunęłoby pobicie rekordu w czasie (no, chyba że bessę zdefiniować jako wyłącznie taki 20-proc. spadek, który odbył się z historycznego maksimum...). Jak widać, ustalenie banalnego z pozoru parametru, jakim jest długość poszczególnych rynków byka, okazuje się zadaniem karkołomnym, przez co uzyskane odpowiedzi są niespójne. Zabawa w określanie długości hossy może zatem nie prowadzić do wiarygodnych wniosków.
Duże szanse na dodatnie stopy zwrotu w horyzoncie 12-miesięcznym
Czy powrót do bicia rekordów na Wall Street po prawie siedmiomiesięcznej przerwie zawiera w sobie jakieś przesłanie prognostyczne z historycznego punktu widzenia? Z wyliczeń analityków firmy LPL Research wynika, że tak. Prześledzili oni wszystkie (powojenne) przypadki, w których S&P 500 ustanowił historyczne rekordy po wcześniejszej co najmniej półrocznej przerwie (taką przerwą mogła być zarówno „zwykła" korekta, jak i regularna bessa). Wynik? W 17 spośród 18 przypadków indeks po roku od takiego sygnału był wyżej (przeciętnie o 11,9 proc.). Wygląda więc na to, że powrót do bicia rekordów stanowi potwierdzenie tzw. pozytywnego momentum, przynajmniej w średnim terminie, bo na krótką metę (np. w horyzoncie miesięcznym) scenariusze były różne.