Słowa bessa i recesja po raz pierwszy od dekady zaczęły być odmieniane przez wszystkie przypadki. Trudno się zresztą temu dziwić. Nad pokazem słabości Wall Street w końcówce roku, nie da się przejść obojętnie.
W 2018 roku najlepszą strategią inwestycyjną było przeciwstawianie się opinii większości inwestorów wszędzie i na wszystkim. Zaczęło się do obligacji skarbowych, które najpierw zaskoczyły większość wzrostem rentowności, a w ostatnim kwartale – gwałtownym spadkiem. Mieliśmy też do czynienia z krachem na rynku kryptowalut oraz bolesnym zakończeniem długiej gry na spadek giełdowej zmienności. Powszechna niechęć do dolara została ukarana trwającym od wiosny silnym odbiciem jego wartości. Rynki wchodzące, czyli ulubieńcy inwestorów z 2017 roku, przeżyły wyraźną utratę zaufania. Stawianie na obligacje korporacyjne, nawet o ratingu inwestycyjnym przyniosło inwestorom straty. Podobnie jak liczenie na siłę sektora bankowego (jedna z najsłabszych branż 2018 r.), czy kontynuację dobrej passy rynków europejskich (po gospodarczej sile z 2017 r. nie pozostał ślad). Najdłużej wśród inwestorów utrzymywało się przekonanie co do potencjału tkwiącego w spółkach grupy FANGs oraz do sektora technologicznego, czyli lidera dziewięcioletniej hossy w USA. Najpierw, pod koniec czerwca, zakończyła się dobra passa takich spółek, jak: Alibaba, Facebook czy Alphabet (Amazon i Apple jeszcze trzymały fason), a następnie, w IV kwartale, padła na kolana cała branża technologiczna. Bolesny upadek dotychczasowych liderów hossy zakończył przy okazji okres supremacji Wall Street, która przez kilka miesięcy była jedynym miejscem wartym uwagi inwestorów.
Patrząc na wydarzenia z roku ubiegłego i uwzględniając dzisiejszą niechęć do wszelkich ryzykownych aktywów, z akcjami na czele, przynajmniej teoretycznie należałoby uznać, że rok 2019 może pozytywnie zaskoczyć inwestorów. Niestety, zachowanie w ostatnich tygodniach 2018 r. zarówno indeksów akcji na Wall Street, jak i rynku obligacji nie pozwala z pełnym przekonaniem przeciwstawić się negatywnym nastrojom, jakie zapanowały na światowych giełdach i zmusza do rozważenia mniej optymistycznych scenariuszy, w tym zakończenia dziewięcioletniej hossy.
Ubiegłoroczny pokaz słabości w grudniu, teoretycznie najlepszym dla akcji okresie w roku, stał się mocnym argumentem za zakończeniem trendu wzrostowego. W ciągu minionych 80 lat na Wall Street tylko dwukrotnie straty IV kwartału przekraczały te zanotowane w ostatnich trzech miesiącach roku (-14 proc. dla S&P 500). Była to końcówka 2008 r., tuż po upadku Lehman Brothers, a w połowie globalnej recesji oraz ostatnie miesiące 1987 r., podczas słynnego krachu. Równie niecodziennym zjawiskiem były tak silne, jak ostatnio i tak szybkie (trzy miesiące) spadki mające miejsce tuż po osiągnięciu rekordów hossy. Historycznych przykładów tego typu wydarzeń ponownie dostarcza krach z października 1987 r., a także drugi krach z października 1929 roku oraz minibessa z 1990 r. (wykres 1).
Sygnały alarmowe
Ostatecznie S&P 500 zakończył 2018 r. ponad 6-proc. stratą, czyli pierwszą tak dużą przeceną od 2008 r. Co ważne, stało się to w roku, w którym zysk na akcję spółek wchodzących w skład tego indeksu wzrósł o ponad 20 proc. (kilkanaście procent bez efektu podatkowego), a ich przychody zwiększyły się o 10 proc. Po raz ostatni z taką rozbieżnością między fundamentami a rynkiem mieliśmy do czynienia w 2000 r., który zakończył hossę lat 90. Nic więc dziwnego, że inwestorzy zagłosowali nogami i wycofali w 2018 r. prawie 100 mld dolarów z funduszy amerykańskich akcji, z tego ponad połowę w IV kwartale. W ciągu ostatnich sześciu tygodni ubiegłego roku ze wszystkich funduszy akcyjnych na świecie wypłacono rekordowe 84 mld dolarów (poprzedni rekord ustanowiono w 2008 r.).