Pomimo szybkiego rozwoju gospodarki w finansach publicznych Polski wciąż jest deficyt. Na tyle mały, że dług publiczny w relacji do PKB spada, ale i tak część ekonomistów jest tym zaniepokojona. Uważają, że przy tak dobrej koniunkturze sektor finansów publicznych powinien mieć nadwyżkę. Rzeczywiście powinniśmy się martwić stanem państwowej kasy?
Nie znam dobrze polskiej sytuacji finansowej, ale nie sądzę, aby niewielki deficyt budżetowy był powodem do niepokoju. Być może jeszcze dekadę temu był to pogląd heterodoksyjny, ale dziś nawet ekonomiści z głównego nurtu przyznają, że rządy nie muszą przestrzegać tych samych reguł zarządzania budżetem co gospodarstwa domowe, a finansowane długiem wydatki publiczne nie wypierają prywatnych wydatków inwestycyjnych i konsumpcyjnych. Istnieje także duża zgoda co do tego, że zależność między tempem rozwoju gospodarki a inflacją jest słaba, co daje władzom większą przestrzeń do ekspansywnej polityki fiskalnej i pieniężnej. Ryzyko, że jej kosztem będzie inflacja, jest mniejsze, niż się wydawało.
Coraz większą popularnością cieszy się teoria, wedle której deficyt budżetowy jest nie tylko akceptowalny, ale wręcz konieczny, bo w ten sposób kreowany jest pieniądz.
Mówi pan o Nowoczesnej Teorii Monetarnej (MMT)? Składa się na nią wiele tez, spośród których niektóre nie budzą większych kontrowersji, ale niektóre są wątpliwe. Nie sądzę, abyśmy potrzebowali deficytu, żeby powstawał pieniądz. Szybki rozwój gospodarki i adekwatny wzrost podaży pieniądza jest możliwy w warunkach zrównoważonego budżetu.
Ale zrównoważony budżet nie powinien być celem dla rządu nawet w warunkach dobrej koniunktury?