Truizmem jest napisanie, że wydarzeniem drugiego tygodnia sierpnia na rynkach finansowych będą publikowane w środę i czwartek dane inflacyjne z USA. To wie każdy, kto zerknął do kalendarza makroekonomicznego na ten tydzień i zdaje sobie sprawę, że chwilowo nie ma innych tematów, które mocno absorbowałby uwagę inwestorów.
Z drugiej strony wystarczy cofnąć się do ostatniego piątku i zaskakujących danych z amerykańskiego rynku pracy, a raczej do umiarkowanej reakcji Wall Street na nie, żeby postawić sobie zasadne pytanie, czy faktycznie raport o inflacji zawładnie umysłami inwestorów? Zanim jednak odpowiemy na to pytanie, wróćmy do początku.
Publikowane w środę i czwartek raporty inflacyjne z USA to zdecydowanie wydarzenie tygodnia. W prostym ujęciu nadadzą one kierunek oczekiwaniom, co do dalszych ruchów amerykańskiej Rezerwy Federalnej w sprawie polityki monetarnej. Powinny więc być mocnym impulsem dla zachowania indeksów na Wall Street i dolara, co następnie będzie miało równie mocne przełożenia na nastroje i zachowanie na innych giełdach. W tym właśnie na warszawską giełdę.
Ekonomiści prognozują, że w lipcu inflacja konsumencka (CPI) w USA obniży się do 8,7 proc. r./r. z poziomu 9,1 proc. w czerwcu, przy jednoczesnym wzroście inflacji bazowej do 6,1 proc. z 5,9 proc. W tym samym miesiącu inflacja producencka (PPI) ma według prognoz obniżyć się do 10,4 proc. z 11,3 proc., a bazowa inflacja PPI ma wyhamować do 7,7 proc. z 8,2 proc.
Oczekiwanie niższej inflacji jest zasadne. Chociażby z uwagi na spadek cen paliw. Interpretacja samych danych również jest prosta. Im wyższa od prognoz będzie inflacja, tym wyższe ryzyko kontynuacji agresywnych podwyżek stóp procentowych przez Fed, co będzie prowokować silną realizację zysków na Wall Street po lipcowym mocnym rajdzie w górę. Nie będzie to miła perspektywa dla giełdy w Warszawie, gdzie główne indeksy praktycznie nie uczestniczyły w lipcowych zwyżkach i od połowy czerwca pozostają w trendzie bocznym, a w lipcu jeszcze broniły się przed wybiciem dołem z konsolidacji.