Przez jeden miesiąc wahała się bardziej, niż w okresie 2013-2019, kiedy uncja złotego kruszcu pozostawała w przedziale 1000-1500 USD. Ostatnia zmienność była większa również niż w latach 2020-2023, kiedy po osiągnięciu rekordów związanych z covidową stymulacją gospodarki, pozostawała w przedziale 1600-2000 USD.
Ocena, czy coś jest bańką spekulacyjną kiedy jeszcze trwa, jest zawsze ryzykowna. Dużo bezpieczniej taki wyrok ferować po latach. Jednak z perspektywy zarządzania swoimi inwestycjami praktyczniej jest oceniać potencjał rynku na bieżąco. Spójrzmy więc, dlaczego cena złota w ostatnich dwóch latach podwoiła się.
Po pierwsze, złoto jest kupowane przez banki centralne, które chcą bardziej uniezależnić się od dolara i amerykańskich obligacji. Zwłaszcza po powrocie Trumpa do Białego Domu. Po drugie, jest traktowane jako bezpieczna przystań na wypadek rynkowej zmienności, związanej z ryzykiem geopolitycznym. To ryzyko od kilku lat utrzymuje się na wysokim poziomie. Po trzecie, jest uznawane jako zabezpieczenie przed inflacją i drukowaniem pustego pieniądza przez banki centralne. Chociaż w tym roku jednego i drugiego jest akurat dużo mniej, niż jeszcze dwa lata temu, gdy złoto było o połowę tańsze. Po czwarte, może kusić inwestorów zmartwionych sytuacją gospodarczą, związaną z powrotem wojen celnych. Jednak ich wpływ na światową gospodarkę jest mniejszy, niż obawiano się jeszcze w kwietniu, co widać chociażby po rekordowych poziomach indeksów akcji. Po piąte, rynek może martwić się o wysokie deficyty budżetowe, czy nawet wymknięcie się długu publicznego w USA i krajach ze strefy euro spod kontroli. Jednak gdyby te obawy były poważne, czy nie zobaczylibyśmy ich wyrazu w cenach obligacji? Tymczasem, rentowności 10-letnich obligacji spadły od stycznia z 4,6 proc. do 4 proc. w przypadku Stanów Zjednoczonych, a w Niemczech są jedynie o 0,2 proc. wyższe niż na początku roku. Po szóste, złoto jest wyceniane w dolarze, więc deprecjacja amerykańskiej waluty niejako z automatu przekłada się na wzrost ceny szlachetnego metalu. Jednak „zielony” w tym roku osłabił się do koszyka walut o 9 proc., a przez ostatnie 2 lata o 7 proc., więc tylko częściowo przyczynił się do złotej rynkowej „bonanzy”.
Jaka nowa informacja pojawiła się w ostatnich miesiącach, która uzasadniałaby wzrost ceny złota o kolejne 30 proc. od początku sierpnia? Prawdopodobnie jest nią rekordowy napływ inwestorów do ETF-ów na nim opartych. W III kwartale wpłacili do tych funduszy 26 miliardów dolarów, a od początku roku już 64 miliardy. Sporo, biorąc pod uwagę, że wartość aktywów wszystkich „złotych” ETF-ów na początku roku wynosiła 263 miliardy dolarów. Wyobraźnię inwestorów mogą też pobudzać informacje o lokalnych niedoborach fizycznego kruszcu. W tym roku, tego typu doniesienia mieliśmy w Londynie czy Nowym Jorku.
Czy jednak samo zainteresowanie inwestorów oraz ograniczenie podaży wystarczy, żeby złoto utrzymało wzrosty w kolejnych latach? Posiłkując się definicją, bańka spekulacyjna to zjawisko rynkowe, w którym ceny aktywów rosną w sposób nieuzasadniony ich realną wartością, a ich wzrost jest napędzany głównie przez emocje inwestorów. Ciężko nie odnieść wrażenia, że dobrze pasuje ona do październikowych wahań na rynku królewskiego metalu.