Wczoraj złoty znowu drożał, a inwestorzy na wyścigi kupowali obligacje skarbowe. Na nic zdały się ostrzeżenia Bogusława Grabowskiego, członka Rady Polityki Pieniężnej, że nasza waluta jest przewartościowana.
Rynek jest pełen optymizmu po wtorkowych danych o cenach żywności w lutym, które sugerują, że inflacja na koniec ubiegłego miesiąca spadła do 6,9-7% z 7,4% w styczniu. Nie przejął się też wcześniej niezbyt dobrymi wynikami handlu zagranicznego w styczniu, uznając, że wzrost importu był skutkiem przesunięcia płatności, a eksport, choć zmalał, wciąż jest wysoki.
W tej sytuacji inwestorzy na wyścigi kupują polskie papiery skarbowe. Wczoraj resort finansów sprzedał całą zaoferowaną pulę obligacji o wartości 2,5 mld zł przy ponadtrzykrotnie większym popycie. Na dodatek, sytuacja budżetu powoduje, że MF godzi się na stosunkowo wysokie rentowności (np. wczoraj rentowność obligacji zerokuponowych na przetargu wyniosła średnio 15,443%, czyli prawie o 150 pkt. bazowych więcej niż w styczniu), co jeszcze bardziej zwiększa opłacalność inwestycji.
Trudno się więc dziwić, że złoty się umacnia. Wczoraj w ciągu dnia cena dolara dochodziła do 3,9420 zł, a euro ? do 3,673 zł, czyli złoty bił kolejne rekordy. Potem doszło do korekty po informacjach, że deficyt budżetowy w lutym może przekroczyć 50% planu. O ile jednak cena dolara wróciła do poziomu z wtorku (3,967 zł), to euro na zakończenie handlu kosztowało 3,68 zł i było tańsze o 1 gr niż dzień wcześniej. Tego trendu na razie nic nie będzie w stanie powstrzymać, zwłaszcza że wkrótce zacznie się wypłata odszkodowań, co oznaczać będzie napływ waluty na polski rynek.
Pojawiają się sugestie, ze umacnianiu się złotego może zapobiec interwencja banku centralnego. Jednak Grzegorz Wójtowicz, członek RPP, stwierdził, że NBP będzie się konsekwentnie wstrzymywał od interwencji.