Podczas gdy na początku czerwca 2010 r. za jednego dolara trzeba było płacić ok. 6,83 juana, to obecnie kurs USD/CNY wynosi ok. 6,48 (kurs transakcyjny w China Foreign Exchange Trade System – rynku międzybankowym kontrolowanym przez władze – może się wahać o 0,5 proc. względem kursu oficjalnego ustalanego przez bank centralny). To poziom najniższy od 1993 roku.
[srodtytul]Po myśli USA[/srodtytul]
Aprecjacja juana cieszy z pewnością choćby amerykańską administrację, która rok temu wywierała silną presję na chińskie władze. Przypomnijmy, że na wiosnę 2010 r. sekretarz skarbu USA Timothy Geithner groził opublikowaniem raportu oskarżającego Pekin o manipulowanie kursem waluty. Ostatecznie do publikacji nie doszło (co rozczarowało najbardziej stanowczych krytyków polityki Chin, ale jednocześnie pozwoliło uniknąć groźby wojny handlowej), ale najwyraźniej pod naciskiem amerykańskiej administracji bank centralny Państwa Środka zdecydował się zerwać z polityką sztywnego kursu juana. Podczas gdy od lata 2008 r. chińska waluta była „zakotwiczona” względem dolara, to rok temu Pekin przystąpił do stopniowej rewaluacji swojego pieniądza.
Na dobrą sprawę operacja ta została po prostu wznowiona, bo juan umacniał się już wcześniej. Od połowy 2005 r. do lipca 2008 r. zyskał względem dolara 16 proc., a proces ten przerwał dopiero kryzys finansowy na świecie – Chiny obawiały się, że dalsze umocnienie juana jeszcze bardziej uderzyłoby w eksporterów, którym i tak szkodziło już osłabienie globalnego popytu.
Skąd presja ze strony USA na umocnienie juana, a tym samym osłabienie własnej waluty? Wśród ekonomistów dominuje pogląd, że nawet mimo trwającej od roku spokojnej rewaluacji juana jest on wciąż niedowartościowany. Skutek tego jest taki, że chińskie produkty są na rynkach światowych tańsze, niż wynikałoby z wolnej gry popytu i podaży na rynku tej waluty. Innymi słowy, słaby juan to wsparcie dla chińskiego eksportu, a jednocześnie siła powstrzymująca przyrost importu, czyli coś, co bardzo złości partnerów handlowych Chin.