Narzucającą się z wielu względów synchronizacja ścieżek Nasdaqa z dołku kryzysu rosyjskiego w październiku 1998 i dnie bessy z lutego 2016 sugeruje sierpień tego roku jako wynikający z tej analogii szczyt tworzącej się domniemanej „bańki". Takie scenariusz ma jedną potężną wadę – wśród inwestorów nie za bardzo można zauważyć objawy euforii podobnej do tej sprzed 17 lat. W styczniu 2000 – a więc na dwa miesiące przed początkiem krachu na rynku Nasdaq – w sondażu Amerykańskiego Stowarzyszenia Inwestorów Indywidualnych udział byków przewyższał udział niedźwiedzi o ponad 60 pkt proc. Obecnie od styczna to saldo nie przekracza +10 pkt proc. Świadczy to o daleko posuniętej ostrożności inwestorów, którzy najwyraźniej postrzegają obecną sytuację jako pułapkę. To sytuacja raczej nietypowa dla domniemanego szczytu dziewięcioletniej hossy. Gdy zaczynała się w marcu 2009 r., udział pesymistów w sondażu AAII przekraczał udział optymistów o ponad 50 pkt proc., co stanowił najniższy odczyt od czasu dna bessy z października 1990 r. Z kontrariańskiego punktu widzenia była to wielka zachęta do zakupów. Teraz zachęty do sprzedaży brak. W liczącej sobie 30 lat historii sondażu były wcześniej jednie dwa – podobne do tegorocznego - epizody utrzymywania się salda poniżej +10 pkt proc. przez kolejne 26 tygodni. W obu przypadkach ostrożność okazała się nieuzasadniona – S&P 500 nie zanotował żadnych poważniejszych spadków.
Ta uboga „statystyka" raczej nie sugeruje bliskości jakiegoś poważnego załamania cen akcji na Wall Street. Oczywiście za niezbyt odległą datą początku bessy korygującej całą trwającą od ponad ośmiu lat hossą przemawiają zapowiedzi Fedu rozpoczęcia sprzedaży aktywów skupowanych od 2008 roku w ramach polityki „luzowania ilościowego". Można argumentować, że tak jak hossa na Wall Street rozpoczęła się niecałe cztery miesiące od rozpoczęcia w listopadzie 2008 r. skupu obligacji przez Fed, tak być może bessa rozpocznie się niecałe cztery miesiące po tym, gdy – np. w październiku tego roku – Fed zacznie redukcję wielkości swojej sumy bilansowej. Takie rozumowanie sugeruje początek przyszłego roku jako termin końca hossy na Wall Street. Być może przez te pół roku indywidualni inwestorzy jakoś dadzą się wprowadzić w charakterystyczną dla końca hossy euforię.