Wydaje się, że w dużej mierze wynika to z nieporozumienia, albowiem ten skok nie wynikał ze zmiany w rzeczywistej sytuacji, tylko z decyzji o rezygnacji z wcześniejszej metody oznaczania przypadków choroby dopiero po potwierdzeniu w organizmie obecności wirusa i zmianie jej na taką, która za chore uznaje również te osoby, które choć niepoddane jeszcze testom, wykazują wszystkie kliniczne objawy choroby. W pewnym sensie jest to akceptacja tego, co już wcześniej było sugerowane (np. przez jednego z byłych ministrów zdrowia Francji), że drastyczną dysproporcję pomiędzy umieralnością w Chinach (wysoką) i poza nimi (niską; trzy przypadki, jeśli nie traktować Hongkongu jako części Chin) można wytłumaczyć zaniżaniem liczby zarażonych osób w Chinach wynikającym z nienadążania z testowaniem potencjalnych nosicieli, z których większość zresztą nie wykazuje groźnych objawów. Innymi słowy, śmiertelność jest znacznie niższa, niż to wynika z chińskich danych, a liczba zarażonych znacznie wyższa. Zanotowany skok liczby zgonów też można w ten sposób wyjaśnić – do tej pory za ofiary wirusa uznawano jedynie osoby, u których wcześniej wykryto jego obecność, co oznaczało, że do tej liczby nie włączano osób zmarłych, zanim poddano je testom.
Oczywiście nie oznacza to, że alarm może zostać całkiem odwołany. Pod względem liczby zgonów dwie prowincje Chin z największą (poza Hubei) liczbą przypadków (dziewięć–dziesięć) są tam, gdzie Hubei była 21 stycznia, pod względem liczby przypadków – tam, gdzie była 25 stycznia. Wciąż nie jest jasne, czy powrót Chińczyków do pracy nie spowoduje pojawienia się ponownych ognisk choroby wymuszających wprowadzenie kwarantann, np. w megamiastach zachodniego wybrzeża. Uwzględniając to wszystko, należy jednak pamiętać, że liczbę ofiar pandemii ptasiej grypy z lat 2009–2010 (jakoś takie epidemie lubią się pojawiać w ważnych giełdowych dołkach; patrz SARS z lat 2002–2003) szacuje się na świecie na 150–575 tysięcy, wiec do całej sprawy należy podchodzić z pewnym dystansem.
Paradoksalnie kłopoty Chin mogą stać się pozytywnym dla innych EM inflacyjnym impulsem. Zatrzymanie dużej części „fabryki świata" powinno spowodować wzrost cen komponentów do produkcji i zmusić globalnych graczy do szukania zaopatrzenia gdzie indziej. Na razie jednak nie widać tego w zachowaniu WIG. ¶