O tym, że nie będziemy się mogli spodziewać niczego dobrego, rynki wiedziały już od dawna. Niewiadomą pozostaje jedynie głębokość załamania przychodów oraz zysków spółek. Aktualne estymacje FactSet wskazują na łączny spadek zysków spółek należących do indeksu S&P 500 niemal o 45 proc. r./r., co byłoby najgorszym wynikiem od 4 kwartału 2008, kiedy to zyski w tej grupie skurczyły się o 69,1 proc. r./r. Jeszcze bardziej pesymistyczne nastawienie prezentują analitycy Goldman Sachs, którzy zakładają, że spadek zysków sięgnie ok. 60 proc. r./r. Oczekuje się, że najgorszy zagregowany wynik (w tym przypadku stratę) pokaże sektor energetyczny, natomiast po drugiej stronie znajdzie się między innymi „defensywny" sektor technologiczny, w przypadku którego oczekuje się spadku zysku na akcję „tylko" o 9 proc.
Warto zwrócić uwagę, że S&P 500 składa się z dużych rentownych firm, dlatego też głębokość spadków w drugiej i trzeciej linii spółek jest o wiele większa – szacunki analityków wskazują, że zagregowany EPS liczony w ramach indeksu Russel 2000 obniżył się o 120 proc., co oznacza, że mamy do czynienia w tym segmencie rynku z powszechnym zjawiskiem generowania strat.
Tymczasem przywoływany często przez analityków wskaźnik forward P/E znajduje się obecnie na poziomie 22, co oznacza, że niezmiennie od kilku miesięcy mamy do czynienia z wartością wyższą od pięcio- oraz dziesięcioletniej średniej (odpowiednio o 30,2 proc. oraz 44,7 proc.). To sprawia, że stwierdzenie „okazyjne ceny" w wielu przypadkach już dawno uległo przeterminowaniu. Należy jednak pamiętać, że rynki zawsze próbują dyskontować przyszłość. Dlatego też ciekawą kwestią pozostaje perspektywa powrotu wyników do stanu sprzed okresu wybuchu pandemii. W tym przypadku konsensus rynkowy zakłada wzrost wskaźnika EPS dla S&P 500 o 30 proc. w 2021 r. oraz o 15 proc. w 2022 r. Tego typu szacunki sugerują, że osiągnięcie poziomu wyników z 2019 r. będzie realne w 2022 r. pod warunkiem opanowania sytuacji na froncie walki z koronawirusem.