Nieco zabawne wydają się rozważania krajowych ekonomistów sprzed 30 dni, gdzie przy odczycie 5,8 proc. wszyscy zastanawiali się, kiedy wskaźnik CPI przekroczy 6 proc. Miesiąc później ta sama dyskusja dotyczy już wartości 7 proc., a warto mieć z tyłu głowy, że w dalszym ciągu spora część podwyżek cen jest odłożona w czasie i może w najbliższych miesiącach się dopiero urzeczywistnić.
W tym świetle ostatnia korekta wysokości stóp procentowych w wysokości 40 punktów bazowych wygląda cokolwiek groteskowo. Coraz bardziej prawdopodobny wydaje się scenariusz 8 proc. za jakiś czas, a warto wspomnieć, że jeszcze w miesiącach wakacyjnych był to raczej temat z pogranicza SF. Schodząc już nieco na ziemię i odnosząc się jedynie do ostatniego odczytu, wartości inflacji bliskie 7 proc. były ostatnim razem notowane w okolicach początku 2001 r., czyli przeszło 21 lat temu. Dla kontrastu warto jednak wspomnieć, że w tym samym okresie referencyjna stopa procentowa wynosiła 19 proc. Oczywiście były to inne warunki rynkowe, krajowa gospodarka nie była tak otwarta jak teraz (przez co polityka RPP miała silniejsze przełożenie), ale sam kontrast robi niebagatelne wrażenie.
Podobną tendencję możemy obserwować za naszą zachodnią granicą, gdzie odczyt CPI na poziomie 4,5 proc. można było obserwować w roku 1993. Pytanie, czy punkt bez powrotu, nawiązując ponownie do kosmicznych analogii, gdzie polityka RPP może wyhamować wzrost cen, nie jest już niestety za nami. Oczekiwania inflacyjne zdecydowanie zaczynają już żyć własnym życiem.
Nieco potwierdzając powyższe tezy, tylko w sferze globalnej, jak i tendencje, o których pisałem w ostatnich tygodniach, wyższe wskaźniki inflacji przekładają się na zachowania konsumentów. Jeśli producenci dóbr podstawowych, przynajmniej na razie, nie mają się czego obawiać, to coraz wyższe odczyty inflacji przekładają się na zachowania konsumentów w przypadku dóbr wyższego rzędu. Jest to widoczne chociażby w przypadku ostatnich wyników Amazona i Apple'a, które rozczarowały inwestorów. Na razie odzwierciedla się to w niższej dynamice wzrostu przychodów, ale trudno już w tym przypadku mówić o wzroście do nieba, który wspierałby dalsze dynamiczne wzrosty cen akcji tych spółek. Dodatkowo w przypadku otoczenia inflacji wyższe koszty (pracy, komponenty produkcji) nie są problemem do momentu, gdy są one kompensowane odpowiednim wzrostem przychodów. Gdy tego czynnika brakuje, nie jest już tak kolorowo.
Na ten moment te odczyty wpłynęły przede wszystkim na spadek nastroju na rynku amerykańskim, który mimo to ma za sobą najlepszy od 2020 roku miesiąc. Gdy jednak spojrzymy na strukturę wzrostu amerykańskich spółek, gorsze notowania tych dwóch technologicznych gigantów mają nieco większe znaczenie, niż się może z pozoru wydawać. W obecnym roku za rekordowe wzrosty indeksu S&P 500 odpowiada de facto kilkanaście spółek, większość składników indeksu znajduje się co najmniej 10 proc. od swoich historycznych szczytów.