Można założyć, że nowe obligacje przyciągną pewną część oszczędności bankowych (ponad 1 bln zł), a także środków ulokowanych do tej pory w funduszach inwestycyjnych, które nie mogą pochwalić się dobrymi wynikami za ostatnie miesiące.

Banki wciąż pozostają nadpłynne i raczej nie będą zabiegać o zatrzymanie wszystkich depozytów. Nadpłynność i podatek bankowy sprawiają, że banki zwlekały z podnoszeniem oprocentowania lokat i nadmiarowej gotówki chętnie się pozbędą i z opóźnieniem włączą się do walki o depozyty.

Warto też pamiętać o poszerzeniu struktury dystrybucji obligacji o sieć Pekao (do tej pory wyłącznym agentem obligacji oszczędnościowych był PKO BP) oraz o zaproszeniu do oferowania papierów oszczędnościowych wszystkich pozostałych banków.

Wszystkie te okoliczności mogą zaowocować choćby i podwojeniem udziału obligacji oszczędnościowych w finansowaniu zadłużenia i to w relatywnie krótkim czasie. Obligacje oszczędnościowe nie są notowane i nie ma dla nich rynku wtórnego, nie dojdzie więc do odkupienia już istniejących papierów. Inwestorzy instytucjonalni mogą jednak zacząć wyceniać zmniejszenie podaży obligacji skarbowych na hurtowym rynku pierwotnym, a to już może wpłynąć na rentowności. Zwłaszcza na krótkim końcu krzywej, bo MF może obligacjami oszczędnościowymi refinansować krótkoterminowe papiery, ale wciąż musi pamiętać o prawidłowej strukturze zadłużenia.

Ściągnięcie nadmiaru płynności z rachunków indywidualnych inwestorów może też przyczynić się do przyhamowania wydatków i samej inflacji, choć oczywiście wszystko zależeć będzie od skali popytu.