Od rentowności obligacji w USA zależy np. cena kredytu hipotecznego, jego niższe oprocentowanie zapewne przysłuży się (znowu) rynkowi mieszkaniowemu. Spadek rentowności papierów skarbowych pociągnie za sobą także rentowności obligacji największych firm, a za nimi podążą te mniejsze, bez ratingu inwestycyjnego. Tak to działało do tej pory i zapewne będzie działo nadal. Mechanizm mógłby się zaciąć, gdyby popyt na dług osłabł, co oczywiście może się wydarzyć i wcześniej czy później zapewne się wydarzy. Ceny obligacji nie mogą przecież rosnąć bez końca, a muszą, bo tylko perspektywa wzrostu ceny (spadku rentowności) może skłonić inwestorów do kolejnych inwestycji w papiery dające coraz niższą rentowność (mimo coraz wyższego ryzyka związanego choćby ze stopniem dojrzałości cyklu koniunkturalnego).

Do przerwania hossy powinno wystarczyć zatrzymanie spadku rentowności papierów skarbowych, ponieważ fundusze nie mogłyby w takiej sytuacji wykazywać atrakcyjnych stóp zwrotu, bo same (historycznie niskie przecież) odsetki do tego nie wystarczą. Wówczas napływy mogą się zamienić w odpływy z funduszy dłużnych, lecz jest to perspektywa raczej odległa. Niemniej OECD ostrzegła kilka dni temu przed potencjalnymi skutkami wzrostu rentowności obligacji korporacyjnych, dostrzegając, że wartość emisji wzrosła o 2,1 bln dolarów (do 13,5 bln) tylko w 2019 r. S&P spodziewa się zaś 5-proc. wzrostu zadłużenia skarbowego w tym roku, co daje 30-proc. wzrost od 2015 r. W pewnym momencie kontynuacja wzrostu zadłużenia przestanie być możliwa i zapewne stanie się to właśnie wtedy, gdy światowy PKB spowolni.