W czasie, gdy na rynkach rozwiniętych emitenci mogli plasować coraz więcej długu na coraz lepszych (dla siebie) warunkach, w Polsce wydarzyła się rzecz wręcz odwrotna. Rynek skurczył się i stał się bardziej wymagający. Większość emitentów zmuszona została do oferowania wyższych kuponów, część z nich zdecydowała się zabezpieczać emisje, a jeszcze inni zobowiązywali się do okresowej amortyzacji. Inwestorzy surowiej oceniali kondycję emitentów (choć oczywiście są od tego wyjątki), zaś liczba indywidualnych nabywców obligacji została znacząco zredukowana, w tym głównie o tych, którzy samodzielnie nie potrafili dokonać oceny wypłacalności emitentów.
Obligacje korporacyjne nie są też – z punktu widzenia całej gospodarki – istotnym źródłem pozyskiwania finansowania przez firmy. Wielkość rynku możemy tylko szacować i jest to małych kilkadziesiąt miliardów złotych, z czego pewna część przypada dodatkowo na spółki kontrolowane przez Skarb Państwa.
W skali gospodarki bankowe zobowiązania przedsiębiorstw niefinansowych nie są duże – 370 mld złotych to mniej niż 20 proc. PKB. Również po doliczeniu obligacji korporacyjnych nadal będzie to ok. 20 proc. Daleko nam do gospodarek rozwiniętych, w których samo tylko zadłużenie przedsiębiorstw przekracza 100 proc. PKB.
Oczywiście nie oznacza to, że ewentualna globalna recesja nie dotrze do Polski lub uda nam się zachować status zielonej wyspy.